„Z poczwarek w motyle” to druga książka młodej polskiej pisarki Patrycji Żurek, która na świat patrzy jak najbardziej trzeźwym okiem. Książka zachwyca subtelnością okładki oraz eleganckim wydaniem. Także i jej wnętrze – treść, prowadzi do zadumy.
W rzeczywistości ciężko było mi w ogóle tę książkę kupić. Obawiałam się nieco, że będzie to zwykła, niczym się nie wyróżniająca i może też i dość jałowa polska powieść z romansem, jako motywem przewodnim. Niestety nie mam zbyt dużego kredytu zaufania dla polskiej literatury ostatnich lat. Jakże więc miło mi było, kiedy okazało się, że Żurek napisała dojrzale i naprawdę dobrze. „Z poczwarek w motyle” to książka trzech kobiet: Sylwii, Zuzanny i Katarzyny, bowiem to ich imionami tytułowane są kolejne rozdziały. O ile jednak ta trzecia odgrywa niewielką rolę – i tylko w związku z Zuzą – to pozostałe swymi słowami budują całość powieści. Jedna z nich wywodzi się z rodziny alkoholików, gdzie od początku czuła się niepotrzebna i niekochana. Druga z kobiet natomiast wychowała się w prawdziwie zgodnej i kochającej się rodzinie. Przyjaźń jaka narodziła się pomiędzy nimi, przetrwała i wszystko wskazuje na to, że zniesie wszystko, co jeszcze przed nimi. Poznajemy je w chwili, kiedy Sylwia przyjeżdża z Niemiec do swojej umierającej matki. Odwiedza także Zuzę i jej rodzinę, w której nie dzieje się dobrze. Przyjaciółka w porozumieniu z mężem Zuzanny, stara się jej pomóc. Wywołuje tym niestety tylko spięcie i wrogość w sercu koleżanki.
Uczucia, ich opis, to jedne z najtrudniejszych zadań pisarza. Żurek poradziła sobie z ich wyrażeniem i opisaniem. Nie ma tutaj żadnego słowa ponad te niezbędne. Nie ma ckliwości i przesady, a to trudne w uzyskaniu. Dobra książka powinna coś w czytelniku zmienić, wzbudzić emocje. We mnie wzbudziła. Opis chorej matki, jej przygotowywanie siebie i bliskich na odejście i samo odejście, są jak najbardziej realistyczne. Czułam się uczestniczką tego pożegnania. Bałam się, że może umrzeć w Wigilię. Dobrze ukazane są też i relacje Sylwii z siostrą Agatą, która nie potrafiąc uratować swego małżeństwa, musiała znaleźć osobę, która będzie z nią współcierpiała. Swoimi słowami nie udało jej się złamać Sylwii, ale usilnie próbowała. Ciekawie ukazane jest także małżeństwo Sylwii i Andrew, które choć istnieje od jakiegoś czasu, wciąż jest bliżej nieznane jej bliskim z kraju. Rodzina dziewczyny nigdy swego zięcia nie widziała, niewiele o nim wie, ale go akceptuje.
Żadna jednak książka nie jest ideałem, tak i tutaj jest kilka momentów, które wybijają z rytmu, które są ciężkie w przełknięciu, jak chociażby opisy towarzyszące małżeństwu Zuzy. Ponownie irytuje zachowanie dziewczyny, która w jednej chwili postanowiła pożegnać niewiernego męża, w drugiej zaś zadzwoniła doń z propozycją powrotu. Zuza choć wiele w życiu przeszła, stała się teraz osobą dojrzałą i ambitną. Pragnie być fryzjerką, kończy szereg rozmaitych kursów. Kolejne ma w planach. Jest matką spodziewającą się drugiego dziecka, dlaczego więc w jednej chwili chce się złamać i pozwala sobie myśleć, że może jednak sama sobie nie poradzi? Plusem książki jest niewątpliwie to, że pewne wydarzenia możemy poznać z różnych perspektyw. Wykreowane postaci są nam bliskie, bo nie ma w nich niezwykłości ani super mocy. Nie wiem czy naprawdę można z poczwarki stać się motylem, ale jeśli tak, to fajnie, że autorka dała temu wiarę i chciała zaszczepić ją w odbiorcach swej powieści. Pokazała, jak ludzie radzą sobie ze śmiercią, jak starają się naprawić stracone lata. Żurek podejmuje także takie poważne tematy, jak adopcja czy odejście od męża będąc w początkowej fazie ciąży. Okazuje się, iż wszystko jest możliwe, jeśli tylko mamy przyjaciela.
„Z poczwarek…” to lekko napisana, przyjemna powieść o sile kobiecej przyjaźni. O tym, że prawdziwy przyjaciel potrafi wskazać nam trasę, którą trzeba biec do prawdziwego i pięknego życia.