Z twórczością Agaty Konefał spotkałam się po raz pierwszy przy okazji powieści „Gasnące Słońce”, czyli pierwszego tomu „Trylogii Dnia i Nocy”. Byłam tą książką zachwycona. „Wschodzący Księżyc” to drugi tom trylogii, czyli dalsze losy Sonyi z Plemienia Słońca i Levonego z wrogiego Plemienia Księżyca. Bardzo się cieszę, że mogę patronować tej części trylogii i dziękuję autorce za zaufanie.
Historia Sonyi z Plemienia Słońca i Levonego z Plemienia Księżyca skradła moje serce! Pokochałam ją od pierwszego akapitu w pierwszym tomie, a po zakończeniu, jakie zaserwowała autorka w „Gasnącym Słońcu” byłam bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej. Nie wnikając w szczegóły, żeby nie spoilerować, bo może ktoś jeszcze nie zna pierwszego tomu, napiszę tylko, że Levone i Sonya zostali rozdzieleni. Sonya po pobycie u Księżycowych to chodząca skarbnica wiedzy dla Słonecznych na temat wrogiego plemienia. O ile cokolwiek o nich zechce zdradzić. Jej rodzinne plemię więzi dziewczynę i próbuje coś z niej wyciągnąć. Levone ma zamiar ją ocalić. Nie jest to jednak jego jedyne zmartwienie. Jego ojciec choruje, chłopak chce mu pomóc, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić. Ma również w planach ruszyć w pościg za zdrajczynią, którą planuje pojmać. Wygląda jednak na to, że czeka go długa droga, zanim osiągnie choćby jedną z tych rzeczy. Musi podjąć trudne decyzje i zmierzyć się z ich konsekwencjami. Czy książę zrealizuje chociaż jeden punkt z listy swoich planów? Czy w obliczu choroby ojca i odpowiedzialności jaka na nim spoczywa, da radę zatroszczyć się o swój lud?
„Wschodzący Księżyc” bardzo wysoko stawia poprzeczkę ostatniej części trylogii. Drugi tom jest pod wieloma względami dużo lepszy niż „Gasnące Słońce”, chociaż nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe, bo pierwsza część, która jest jednocześnie debiutem autorki, to totalny sztos. Bardzo dużo się w tej części dzieje, a mimo to panuje ład i porządek. Fabuła jest spójna i przemyślana. Nie ma w książce niepotrzebnych wątków, wszystko dzieje się po coś. Fikcyjny świat stworzony przez autorkę nieustannie zachwyca. W tej części jest jeszcze bardziej rozbudowany. Poznajemy kolejne cudowne miejsca, pełne magicznych stworzeń, zarówno dobrych, jak i tych mniej przyjaznych. Dużo lepiej niż w poprzedniczce poznajemy też Plemię Księżyca, a także samego księcia i osoby z jego najbliższego otoczenia. Moim ulubieńcem, jeśli chodzi o postaci drugoplanowe, pozostaje Mound – strażnik przyboczny i przyjaciel księcia. No kocham gościa. Jestem pewna, że w prawdziwym życiu moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Jego poczucie humoru idealnie zgrywa się z moim. A jego teksty w mig poprawiają mi nastrój. Wystarczy, że otworzę książkę na dowolnym fragmencie, w którym Mound ma coś do powiedzenia. Sonya wydaje się z tomu na tom coraz bardziej dojrzewać. Już nie jest dziewczyną, która boi się wszystkiego i wszystkich. Nabiera pewności siebie i odważnie stawia czoła wyzwaniom. Fajnie obserwuje się jej rozwój. Co ciekawe, jej przemiana nie zachodzi z dnia na dzień. Ona się stopniowo otwiera i pokazuje swoją prawdziwą twarz. Okazuje się, że to wygadana, pyskata, silna babka z sercem na dłoni, która dla ludzi, na których jej zależy, potrafi zrobić dosłownie wszystko. Widać też teraz wyraźnie, jaką krzywdę zrobili dziewczynie jej pobratymcy. Sonya była wycofana i nigdy nie walczyła o siebie. Zawsze pokornie przyjmowała to, co naszykował dla niej los. Ale to się zmieniło. Bardzo podoba mi się również rozwój relacji Levonego i Sonyi. Uwielbiam takie romantyczne relacje, które nie przysłaniają innych wydarzeń i nie wysuwają się na pierwszy plan w książkach fantasy. I tu właśnie tak jest. Mimo że romans jest w tle, bardzo wyraźnie można odczuć, że coś się między bohaterami dzieje. Jeszcze zanim zainteresowani zadeklarują, że coś między nimi jest, czytelnik już to wie. Bo tak bardzo iskrzy, a atmosfera między tą dwójką, kiedy są razem, jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Rewelacja! Tak napisane romanse w fantastyce chcę czytać. Podoba mi się również wątek Cristal i Dzikich. Cieszę się, że tak bardzo się rozwinął i jestem ciekawa, co dalej z tego wyniknie. System magiczny ujął mnie za serce już w pierwszym tomie, głównie oryginalnością i dopracowaniem. Pomysł na duchową moc prawie każdego członka społeczności obu klanów, która objawia się w postaci totemu był strzałem w dziesiątkę. To nie jest jednak jedyny objaw magii, jaki znajdziecie w książce, a właściwie w całym cyklu. Mamy tu wróżki, które posługują się swoją unikalną magią, złe duchy i inne potwory. Jestem pod wrażeniem tego, jak wszystkie zamieszczone w powieści, tak różne od siebie światy ze sobą współistnieją i często nawet współdziałają. Mistrzostwo! Uwielbiam sceny walk we „Wschodzącym Księżycu”, skrupulatnie opisane i emocjonujące. Zakończenie w tym tomie jest spokojniejsze niż w poprzedniej części, jednak nie wszystkie wątki zostały zamknięte i nie wszystkie tajemnice odkryte, dlatego z niecierpliwością wyczekuję finałowego tomu.
„Wschodzący Księżyc” to bardzo dobra kontynuacja świetnego cyklu fantasy dla młodych i tych nieco starszych czytelników, która trzyma w napięciu od początku do końca, wzbudza mnóstwo emocji i nie pozwala się od siebie oderwać. Wisienką na torcie powieści i jednocześnie jej najmocniejszym punktem są genialnie skrojeni bohaterowie i fascynujące relacje między nimi. Z całego serca polecam!