"Pokój" Emmy Donoghue jest powieścią unikatową. Gdyby startowała do książkowych Oscarów, powinna otrzymać nagrodę za oryginalność scenariusza. W mojej bibliotece stanie pomiędzy "Życiem Pi" a "Oskarem i panią Różą". Czyta się ją bardzo lekko, ale z wypiekami na twarzy. Wciąga i intryguje od pierwszych stron, nie pozwalając przerwać.
Autorka niczym operator filmowy, obdarzony bujną wyobraźnią, pokazuje świat oczami pięciolatka. Jest to kraina pełna dziecięcej, przewrotnej logiki, nasycona neologizmami i mnóstwem pytań. Bawi i zadziwia swoim bogactwem. Okazuje się, że zamknięta, niewielka przestrzeń nie jest przeszkodą dla dziecięcej wyobraźni. Wręcz przeciwnie, ograniczona ilość i ubóstwo dostępnych przedmiotów wydają się jego wyobraźnię pobudzać i kształtować. Prymitywny przedmiot czy opakowanie po jakimś produkcie może ożyć jako składnik zabawki. Kiedy w dalszej części książki Jack wkracza w nieograniczoną rzeczywistość, jego doświadczenia i narracja nabierają niezwykłej dynamiki, są gęste od nowych wrażeń ale nic nie tracą z dziecięcego uroku. Wspaniale opisane są nowe znajomości Jack'a, w tym, czarująca i urocza relacja z Babcią i Przydziadkiem.
Wejście w życie małego Jack’a to cudowna przygoda - taka wyprawa do wnętrza dziecka. ED należy sie wielki szacunek za kompletny i spójny obraz tego arcybogatego i kolorowego świata. Czyż nie pamiętamy takich fantastycznych obrazów z własnego dzieciństwa? Moje dzieciństwo, które skończyło się jakieś czterdzieści lat temu, niezwykle ubogie pod względem ilości zabawek, było jednak pełne bohaterów, których przygody, wspomagane wyobraźnią i prymitywnymi akcesoriami, przenosiły się prosto z kart książek na dywan w moim pokoju. Często tworzyłem historie i postacie wręcz od podstaw. W małej głowie nosiłem całe światy. Czy dzisiejsze dzieci, otoczone bezlikiem przedmiotów, dzielące swoje życie między komputerowy, z góry zdefiniowany i opisany "wirtual" i zapełniony dopracowanymi gadżetami "real" nie są z wyobraźni okradane? Czy ich dzisiejszy, określony od A do Z świat nie jest paradoksalnie bardzo ubogi?
Specyfika otoczenia Jack'a ma zdecydowany wpływ na siłę więzi łączącej go z matką. Są skazani na swoje towarzystwo, bez najmniejszej przerwy. Wyjątkiem jest azyl w szafie, w czasie wizyt Starego Nick'a. Mają swój wspólny język, obyczaje, rodzaje zabawy. W określone dni, o ustalonych porach oddają się ulubionym przez małego Jack'a czynnościom z ewentualnym prawem wyboru spośród kilku alternatyw. Ich wspólne życie, choć tak mocno ograniczone przestrzennie, wypełnione jest po brzegi aktywnością i miłością. Matka poświęca mu całą swoją uwagę, właściwie całą siebie.
Taka bliskość ma jednak swoją ciemną stronę. Nie mogę się uwolnić od wrażenia, że psychiczna ale przede wszystkim cielesna symbioza Mamy i Jack'a niesie silne zagrożenia dla zdrowego rozwoju chłopca. Wierzę, że matka chcąc chronić zdrowie psychiczne syna, nawet w tak ekstremalnych warunkach mogłaby postarać sie o większą intymność. Obcowanie z nim w nagości nie jest konieczne ("Mama unosi koszulkę do spania i pokazuje, jak podskakuje jej brzuszek" - str. 12). Wspólne kąpiele nie są przymusem lecz wyrazem ich specyficznej więzi ("Rozpuszczamy swoje kucyki i dajemy włosom popływać. Leżę na Mamie, nawet nie rozmawiając, lubię, jak jej wali serce. Kiedy oddycha, unosimy się potrochu i opadamy. A Penis pływa." - str. 26). "Częstowanie się" piersią pięciolatka można jeszcze próbować uzasadnić potrzebą wzbogacenia jego ubogiej diety, ale całowanie jej piersi "na pożegnanie" ma już całkiem inny wymiar. Porównywanie cipki małej dziewczynki do wyglądu pochwy jego Mamy nie pozostawia złudzeń, że Mama nie ma przed nim żadnych tajemnic. Dla mnie cały ten aspekt ich relacji ma symboliczny wymiar niezdrowej więzi łączącej samotną matkę z wychowywanym przez nią jedynakiem. Ociera sie o molestowanie seksualne syna, a może po prostu nawet nim jest. Chcącym zrozumieć tą tematykę lepiej, polecam rozmowę przeprowadzoną w Wysokich Obcasach przez Agnieszkę Jucewicz z Ewą Chalimoniuk, psychoterapeutką, pod tytułem "Ojciec, którego nie było" (kto pogrzebie w necie, znajdzie). Jakąś formą dopełnienia tego obrazu jest informacja z ostatniej strony okładki, mówiąca, że autorka wychowuje wraz z partnerką (!) dwójkę dzieci. ED na koniec dziękuje wielu osobom, z których tylko jedna to facet i do tego irytujący. Myślę, że autorkę łączy z historią Jack'a i Mamy nie tylko fakt napisania książki.
Mimo, że powieść rozgrywa się w niezwykle dramatycznych okolicznościach, jest paradoksalnie nasycona wielką dawką optymizmu. Autorka przekazuje jasny komunikat, że miłość, nawet jeśli niedoskonała i nacechowana skazami, może wypełnić i nadać sens życiu nawet w najgorszych warunkach, że pozytywne wartości mogą stać się silniejsze od zniewolenia i upodlenia. Trzeba tylko i aż w nie wierzyć. Ta książka buduje taką właśnie wiarę.