Książka ta opowiada historię ośmiu kobiet, które wyjechały w różne strony świata, aby krzewić wiarę, zajmować się dziećmi, otwierać szkoły i sierocińce.
Wiele z nich urodziło się w bardzo bogatych domach. Co spowodowało, iż postanowiły oddać swoje życie kościołowi? Miłość, gen opiekuńczości, przymus społeczny? Pewnie wiele z tych czynników. Nie da się jednak w żaden sposób umniejszyć ich roli. I teraz musimy spojrzeć na to trochę z innej strony, gdyż i owszem, kobiety te były bardzo oddane i wiele osób zawdzięczało im wszystko, jednakże dla mnie, sam sposób kolonizacji daleki był od humanitarnej i tu z wieloma aspektami się nie zgadzam, gdyż zabierano rdzennym mieszkańcom ziemię, ich religię i przyzwyczajenia, a narzucano im, nasz europejski sposób myślenia.
Ten temat mogłabym zostawić jednak na inną dyskusję, gdyż pewnie ile osób, tyle opinii. Kobiety misjonarki, one były tymi, które pozwalały na wejście w te jakże trudne dla rdzennych mieszkańców niuanse, całkowicie dla nich nowe. Były wrażliwe, ciepłe, opiekuńcze, wyczulone na krzywdę ludzką i zabiegały o środki finansowe na swoich misjach. Robiły to na wiele sposobów. Po pierwsze wprowadzały swoje wiano, które było przeznaczone dla męża, po drugie, słały listy i prośby, a w Europie spotykały się z potencjalnymi darczyńcami. Robiły wszystko, mając tak niewiele.
Dla mieszkańców były osobami, które kochali i niezmiernie szanowali. Dlaczego? Były one niezmiernie oddane temu co robiły. W ciężkich habitach pracowały w pocie czoła, uprawiając często bardzo nieprzyjazną ziemię, walcząc z chłodem lub z nadmiernym gorącem. Nigdy nie narzekały, nie marudziły. Ciche i skromne. Z biegiem czasu, ich stroje wyblakły od nadmiernego prania i słońca, a one dalej nie porzuciły ich, na rzecz czegoś wygodniejszego i bardziej przystępnego.
Do tego wszystkiego mieszkały z ludźmi, do których przyjechały, często w bardzo skromnych chatach, jedząc to, co wszyscy. To właśnie spowodowało, iż ludzie wspominali je z rozrzewnieniem i z uśmiechem na ustach. Do dzisiaj w miejscach ich pierwszych misji stoją domy i sierocińce, które zapoczątkowały te właśnie kobiety, które wyruszały do miejsc absolutnie im nieznanych i dzikich. Postawiły wszystko na jedną kartę, kupując bilet w jedną stronę. Żadna z nich jednak nigdy na głos nie wypowiedziała słowa skargi, ani nie pisała rozpaczliwych listów o tęsknocie za rodziną. Jako ciekawostkę dodam, że w wielu rodzinach były one usuwane z drzewa genealogicznego, jakby nigdy ich nie było, jakby nigdy nie istniały. A one były, namacalne i niezmiernie wiarygodne, dla tych, którym było konieczne przyjąć naszą religię i nasze obyczaje.
Ciekawa książka, która opowiadając historię tych właśnie ośmiu kobiet, przybliża nam bardziej historię ich poświęcenia i oddania.