Wizja niedalekiej przyszłości. W 2014 roku naukowcy wynaleźli lekarstwo na grypę i przeziębienie. Kaszel, cieknący nos, gorączka nie będą już nikomu uprzykrzać codziennego życia. Kolejnym sukcesem medycyny jest specyfik leczący raka. Jednak nieszczęśliwe połączenie obu medykamentów niesie ze sobą straszliwe konsekwencje. Nowopowstały wirus Kellis-Amberlle sprawia, że ludzie po śmierci zamieniają się w krwiożercze zombie. Wbrew pozorom nie jest to kolejna opowieść o żywych trupach. Zombie są gdzieś na marginesie, pojawiają się niezwykle rzadko i symbolizują raczej wszelkie strachy i lęki świata wykreowanego przez młodą, amerykańską pisarkę Seanan McGuire, która ukrywa się pod pseudonimem Mira Grant.
Akcja powieści rozgrywa się dwadzieścia lat później po felernym roku 2014. Ludzkość nadal istnieje, świat uległ diametralnej zmianie, ale jakoś udało się dostosować społeczeństwo do nowych warunków życia. Tytułowy „Przegląd Końca Świata” to nazwa bloga prowadzonego przez rodzeństwo Georgię i Shauna oraz ich przyjaciółkę Buffy. Georg opisuje rzeczywistość z obiektywnej strony, jej brat włóczy się po niebezpiecznych terenach, nagrywa i opowiada swoje przygody, a Buffy tworzy fikcje literacką – poezję, zmyślone historie itp. Bo w nowym świecie zwykli ludzie chowają się w swoich bezpiecznych domach i dzięki różnym blogom mogą czerpać wiedzę o bieżących wydarzeniach. Blogerów traktuje się poważnie, to oni tworzą współczesne media. W Stanach Zjednoczonych rozpoczyna się kampania prezydencka. Punktem zwrotnym okazuje się być moment, kiedy „Przegląd Końca Świata” zostaje wybrany do towarzyszenia senatorowi Peterowi Rymanaowi w walce o urząd prezydenta. Młodzi, niepokorni, pełni entuzjazmu blogerzy szybko zyskują sympatie senatora. Ich popularność w sieci rośnie z każdym dniem. Jednak w brutalnym świecie polityki na bohaterów czyha mnóstwo niebezpieczeństw, szczególnie, że trójka przyjaciół wpada na trop tajemnicy, której rozwiązanie może wszystko zmienić…
Doceniam wysiłki autorki, wielce prawdopodobną wizję przyszłości, świat przedstawiony dopracowany w szczegółach, błyskotliwe dialogi i fajnych bohaterów. Ale pomimo tych wszystkich plusów wynudziłam się okrutnie podczas lektury. Dlaczego? Sama nie wiem. Najwidoczniej motyw wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych wywołuje u mnie automatyczny odruch ziewania. Polubiłam Georgię, Shauna i Buffy, a jednak towarzyszyłam im przez cały czas bez większych emocji. Nie potrafiłam przeżywać ich tragedii, cieszyć się z sukcesów i martwić się z nimi o przyszłość. Relacja między rodzeństwem cały czas była dla mnie lekko dwuznaczna i niezdrowa, szczerze mówiąc czekałam w napięciu, czy wreszcie przekroczą zakazaną granicę. I to by było na tyle jeśli chodzi o skoki adrenaliny. A szkoda, bo początkowo powieść naprawdę mi się podobała. Może gdyby była o jakieś 200 str. krótsza, a akcja bardziej skondensowana, wówczas całość wypadłaby lepiej? Wiem, że w blogosferze książka wywoła spore zamieszanie i zebrała sporo entuzjastycznych recenzji. Żałuję, że sama nie dostrzegłam w powieści tego czegoś, czym zachwycali się recenzenci. Lepiej przeznaczyć ten czas na kontakt z udanymi lekturami.