Macie czasami tak, że wierzycie w Wasz świat, a pewnego dnia jedno wydarzenie sprawia, że nagle Wasza perspektywa okazuje się całkowicie niepoprawna? Zdajecie sobie wtedy sprawę, że Wasza podstawa do życia była błędna i teraz musicie wszystkie części układanki ułożyć na nowo, choć nie znacie wzoru? Jest to metaforyczne porównanie z mojej strony, ale zgodnie z różnymi opowieściami ludzi zdarza się od czasu do czasu, że ludzie zmieniają fundament swoich poglądów, że zaczynają się całkowicie inaczej zachowywać, bo cały ich świat zatrząsł się i już nie jest taki sam. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam na własnej skórze, ale wierzę, że jest to możliwe i niekiedy wydaje mi się, że chciałabym coś takiego przeżyć. Czy to miałoby dobre skutki – nie wiem – ale na pewno zmieniłoby wiele.
Tytus jest typowym nerdem, który uwielbia spędzać czas sam, czytając książki, siedząc przed komputerem i poszukując ciekawych paranormalnych historii. Teraz kończy się szkoła, a rozpoczynają wakacji. Wszyscy jego koledzy opowiadają o swoich fantastycznych planach na wakacje – wyjazdy za granice, obozy sportowe i oczywiście mnóstwo dziewczyn. Tymczasem nieśmiały Tytus w tym roku jedzie... do dziadków na, w jego mniemaniu, zabitą dechami wieś. Bardzo zazdrości swoim znajomym, a nadchodzący miesiąc zapowiada się jako jeden, wielki koszmar. Jednak wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia na stronie internetowej znajduje informację, że koło dziadków znajduje się opuszczone miasto, gdzie obecnie zaginęły dwie osoby. Dlaczego miasto zostało opuszczone? Co się stało z dwoma poszukiwaczami przygód? Czy wakacje na wsi mogą być pasjonujące?
Myślę, że autora nie trzeba nikomu przedstawiać. Za sprawą swoich książek zyskał olbrzymi rozgłos, który został jeszcze bardziej rozpędzony dzięki ekranizacji jednej z powieści. Przyznam, że właśnie dzięki tej ekranizacji, a mowa tutaj o "Ślepnąc od świateł", dowiedziałam się o istnieniu pisarza. Obejrzałam wspomniany serial i zakochałam się w nim, co całkowicie mnie zmotywowało, by poznać twórczość Żulczyka. I tak oto ostatecznie po latach przychodzę z jego pierwszą książką, którą miałam szczęście poznać – "Zmorojewem".
W dużym stopniu liczy się dla mnie styl, jakim posługuje się pisarz. Byłam bardzo ciekawa, co dostanę w tego typu powieści. Wiem od innych czytelników, że Jakub Żulczyk często używa bardzo dosadnego słownictwa, ale tutaj jest to jednak powieść przeznaczona dla młodzieży. Ostatecznie zostałam miło zaskoczona, ponieważ czułam, że każde zdanie jest napisane w przemyślany i dopracowany sposób, ale zarazem przy zachowaniu tej lekkości i unikatowości pióra. Przyznam, że zachwyciło mnie to i oczarowało. Miałam uczucie, że historia powoli otula czytelnika i pozwala w wolny sposób płynąć, by na koniec usidlić. Porównałabym to do historii przy ognisku, gdzie pozornie wszyscy chcą słuchać, ale na początku robią to jednym uchem, bez większego skupienia, a w pewnym momencie już każdy nie jest w stanie oderwać się od opowieści.
I przede wszystkim pomysł! Dotychczas nigdy z takim się nie spotkałam, więc jest to dla mnie całkowicie na plus. Pewnie się zdziwicie, co mnie tak pozytywnie w tym pomyśle zaskakuje. W końcu pozornie jest to schematyczna historyjka o pasjonujących wakacjach na wsi. Wydaje mi się, że coś takiego było modne około lat 70. Ale tutaj nie są to tylko wakacje, a wchodzi wyrazisty wątek fantasy, który w niekonwencjonalny i subtelny sposób łączy naszą rzeczywistość ze światem legend i mitów słowiańskich. W ogóle nie spodziewałam się czegoś takiego i początkowo byłam sceptycznie nastawiona. Na szczęście mój sceptycyzm szybko został zastąpiony zaintrygowaniem.
Fabuła co prawda nie wciągnęła mnie od pierwszych stron, ale dała duże pole popisu, gdy przebrnęłam przez początki. Historia jest prosta w odbiorze, a raczej byłaby, gdyby momentami nie robił się z tego jeden wielki, niezrozumiały chaos. Później wszystko się wyjaśniało i znowu było proste i przyjemne. Pojawił się również wątek romantyczny, wyjątkowo nielogiczny i naciągany. Mimo to był przeuroczy, dlatego postanowiłam przymknąć oko na pewne niedociągnięcia pod tym względem i oddać serce historii miłosnej bohaterów.
Choć z tymi bohaterami niestety nie do końca wyszło autorowi, gdyż ich kreacja jest dość pobieżna. Wiele postaci – w tym główne – polubiłam i niekiedy utożsamiałam się z nimi, ale w tym przypadku to nie wystarczyło. Zaczynając od Tytusa, to poczułam do niego sympatię, ponieważ okazał się osobą nieśmiałą, niezaradną, lecz mimo to pełną oddania i zaangażowania w swoje pasje. Wywoływał u mnie uśmiech i pewnego rodzaju podziw. Podobnie miałam z Anką, która miała wiele wad, ale one ginęły na tle zalet. Takie postacie ludzkie zawsze łapią mnie za serca. Jednak jeden z bohaterów całkowicie skupił na sobie moją uwagę, a mowa tutaj o Strąku. Akurat sposób, w jaki został wykreowany, nie pozostawia nic do zarzutów. Określiłabym go jako rozsądnego wariata. Ten oksymoron idealnie obrazuje to, kim był i do czego dążył.
Cieszę się, że miałam przyjemność poznać twórczość autora od strony fantastyki. To moja domena, w której bez wątpienia czuję się najpewniej i zazwyczaj dużo wymagam od pisarzy, dlatego jest to z mojej strony akceptacja, by w przyszłości zapoznać się również z powieściami autora z innego gatunku. Zapewne zrobię to już wkrótce, więc jestem bardzo ciekawa, czy będzie to tak samo fantastyczna przygoda jak "Zmorojewo".