Wspomnienia są najbardziej interesujące dla osoby wspominającej. Czy o nich mówi, czy pisze. Wielką sztuką jest zainteresować słuchacza lub czytelnika na sto procent. „Kolorowi ludzie” to książka napisana przez Zdzisława Czermańskiego – karykaturzystę i grafika. Podobno jego karykatury pozbawione były złośliwych przekształceń, a co za tym idzie, osoby portretowane były zadowolone.
Ilu z nas słyszało o artyście Zdzisławie Czermańskim? Założę się, że niewielu. Ja również nie znałam tego nazwiska, dopóki gdzieś nie przemknął mi tytuł „Kolorowi ludzie” i wzmianka, że na kartach książki spotkam nazwiska z Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego. Jako, że życie ludzi tej epoki zawsze mnie interesowało (znacznie bardziej niż ich twórczość), postanowiłam przeczytać „Kolorowych ludzi”. Kupiłam książkę na aukcji internetowej i odstawiłam na półkę, gdzie czekała na swój czas kilka lat.
„Kolorowi ludzie” – jakże inaczej można zatytułować wspomnienia o postaciach barwnych, nietuzinkowych, kontrastowych, lekko, ale nie lekkomyślnie nastawionych do życia? Taki Witkacy na przykład – mój faworyt, jeśli chodzi o poczucie humoru. Gdybym nie znała jego biografii, po lekturze wspomnień Czermańskiego na pewno bym ją zgłębiła. Wystarczyłby mi zacytowany list Witkacego do Antoniego Słonimskiego: Kochany Antoni! Chcę Cię powiadomić, że w dniu dzisiejszym przesunąłem Cię na liście moich przyjaciół z miejsca trzeciego na miejsce trzydzieste czwarte. Dlaczego? Nie zdradzę, ale zapewniam, że przyczyna była… ciekawa.
Czermański opisuje we wspomnieniach liczne spotkania, jakie zdarzyły mu się w życiu. Znajdziemy w książce większe lub mniejsze wzmianki o Picassie, generale Cordier, Staffie, Szymanowskim, Tuwimie, Przybyszewskim, Wyspiańskim, Paderewskim i wielu innych. Ostatni rozdział to swego rodzaju studium o Janie Lechoniu – rozdartym w swoim życiu na wiele stron. W „Kolorowych ludziach” udamy się w podróż m.in. do Szwajcarii, Paryża, Londynu, Lwowa, Warszawy czy Krakowa. Znajdziemy się w formującym się w 1918 roku wojsku polskim i poznamy go od środka. Pełni zdziwienia stwierdzimy, że nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Są też kobiety: Józia była żywa i miała miły głos. Myślę, że nikt z nas nie wchodził w to, czy Józia nie jest za mała, czy jej nogi nie są za grube i czy biodra ma na właściwym miejscu. W owej epoce zauważało się u kobiet głównie oczy, nos, usta i włosy.
Spotkania w kawiarniach i domach, długie rozmowy, nie ukrywajmy również, że i pijaństwo (rozdział „O piciu i pijaństwie”), śmiech, wzajemne dowcipy. Niby ludzie dorośli, a tacy kolorowi, potrafiący się ze sobą przebywać. Dużo to lepsze niż dzisiejsze spotkania w wirtualnych grupach na portalach społecznościowych. Tego można tamtym czasom pozazdrościć – radości z bycia w towarzystwie, używania życia, mimo że do jedzenia była często mamałyga.
„Kolorowych ludzi” czyta się wolno. Zdarzają się momenty, które nużą, wydają się mniej ciekawe, co może zniechęcać czytającego. To pozycja głównie dla osób zainteresowanych czasem pomiędzy wojnami. Można z niej wyłowić wiele z obyczajowości tamtych czasów, ciekawostki o znanych i mniej znanych osobach. Ukazanych bez złośliwych przekształceń – myślę, że osoby sportretowane przez Zdzisława Czermańskiego w „Kolorowych ludziach” byłyby zadowolone.
Mam też nieodparte wrażenie, że przez całą książkę przebiega swego rodzaju nostalgia, jakby opisywane postaci, miejsca i wydarzenia miały świadomość, że coś się kończy i potem (po II wojnie światowej) już nie wróci.