25 milionów iskier to książka o prawdziwej sile kobiet, feminizmie i o tym, że kobiety są w stanie poradzić sobie nawet w najgorszych warunkach.
Nie ma tu miejsca na słodko-różowy pop feminizm, który polega na klepaniu się po pleckach pań z klasy średniej przy lampce prosecco.
To książka o prawdziwych twardzielkach, które zmieniają świat.
Książka opowiada o życiu w obozie mieszkalnym dla uchodźców- Az-Zatari. Na środku pustyni. W kontenerach. Az-Zatari to obóz do którego migranci i migrantki z Syrii uciekają przed wojną szukając schronienia i bezpieczeństwa. Na co dzień w obozie przebywa kilkadziesiąt tysięcy osób. Wiele z nich się poddaje, jest straumatyzowana wojną w rodzimym kraju. Ludzie są niepewni swojej przyszłości ani tego czy wrócą do domów. Część postanawia zawalczyć, nie poddawać się i zrobić wszystko, żeby godnie żyć.
W książce poznajemy trzy kobiety, które mieszkając w obozie postanawiają na przekór wszystkim przeciwnościom losu założyć własne biznesy i się rozwijać zawodowo. Jedna z nich- Jasmina- zakłada studio urody, druga- Malak- ozdabia mury obozu nadając mu trochę przyjemniejszy klimat, a przy okazji dodając otuchy innym osobom przebywającym w obozie, trzecia - Asma- postanawia uczyć dzieciaki.
Robią to, bo nie zgadzają się na bycie ofiarami, podległymi mężczyznom i systemowi wystraszonymi, kruchymi istotami.
Chcą realizować swoje pasje, być niezależne i dążyć do samorozwoju, czekając aż wojna się skończy i będą mogły bezpiecznie wrócić do swoich domów. I tam kontynuować to, co zaczęły. Przy okazji dawać wsparcie i nadzieję innym i zmieniać świat wokół nich na lepsze- Na tyle, na ile to możliwe.
Książka jest wielowątkowa. Autor, który na co dzień jest zaangażowany w poprawę sytuacji migrantów, ma naprawdę dużą wiedzę na temat tego, co dzieje się w Syrii. Opisuje początki tej wojny- od 2012 roku kiedy to miał być tylko chwilowy kryzys, to jak wyglądał obóz na samym początku, jak się rozwijał i jak wygląda obecnie. Jak toczy się tam życie.
Opisuje też niesamowitą wolę walki o siebie. Zwraca uwagę jak bardzo potrafimy być kreatywni, silni i wytrwali. Nawet w najgorszych momentach życia, gdy wydaje się, że już nic dobrego nas nie spotka- jak wojna w rodzimym kraju.
Książka daje nadzieję i uczy pokory.
Pokazuje, że skoro ludzie w tak trudnych warunkach mieszkalnych- bez dostępu do dobrej opieki zdrowotnej, do cywilizowanych warunków sanitarnych, często bez jedzenia są w stanie znaleźć siłę i się nie poddawać, to jakie powody do narzekania mamy my- żyjąc w Europie, w póki co względnie bezpiecznym kraju, z dostępem do niemalże wszystkiego.
Mimo wszystko książka oczywiście nie jest pozytywna, miła i podnosząca na duchu. Otwiera oczy, że kryzys uchodźczy trwa, co w XXI W przy dostępie do mediów i informacji na całym świecie może wydawać się niemożliwe.
Ludzie wciąż wymyślają nowe udogodnienia technologiczne, nowe pomysły jak sprawić, żeby łatwiej się żyło, ciągle gonimy za pieniędzmi, dobrami materialnymi i jednocześnie żyjemy w dobie kryzysu- największego w historii. Warto o tym pamiętać. Tak, jak warto pamiętać o tych ludziach na granicach czy obozach uchodźczych i o tym, że poza kolorem skóry niczym tak naprawdę się od nich nie różnimy.
Zdać sobie sprawę, że warto pomagać każdemu bez względu na podziały, bo niebawem może to my będziemy potrzebowali podobnej pomocy.
Bardzo dobra i potrzebna książka!