Będąca u progu totalitaryzmu Polska realizuje Programy Udoskonalania Rodziny. Jedyną rolą kobiety jest bycie żoną, matką i panią domu. Za całkowite porzucenie pracy w celu opiekowania się dziećmi, które zwolnią miejsce w przedszkolu, za co najmniej trójkę dzieci i za każde kolejne – rodziny dostają „wsparcie” w postaci mieszkań, wycieczek, pieniędzy itp. Pojawia się też jeszcze jeden punkt programu – obowiązkowa rejestracja niezamężnych kobiet. I właśnie to budzi największą złość w Tamarze Taszyckiej, naszej głównej bohaterce. Ale o tym za chwilę. Niezamężne kobiety mają naprawdę trudno w nowej rzeczywistości – nie mogą samotnie wyjeżdżać, nie mogą kupić mieszkania, a nawet nie mogą wyjść wieczorem z domu. Każde wykroczenie jest surowo karane, przychylnym okiem patrzy się za to na donosicieli.
Tamarę można nazwać odważną, silną kobietą. Zakłada grupę, która ma powstrzymać rząd przed wprowadzeniem kolejnych absurdalnych praw. Dowiadujemy się wiele o jej psychice – nieprzepracowanych traumach z dzieciństwa, wahaniu i o tym, co nią kieruje. Dla mnie to wielki plus, bo lubię rozbudowane portrety bohaterów.
Pomysł na fabułę jest, moim zdaniem, genialny. Ta książka zmusza do myślenia nad równością, sprawiedliwością, nad prawami kobiet w dzisiejszym świecie. Cieszę się, że to fikcja literacka, bo nie wyobrażam sobie żyć w takiej rzeczywistości. Wywołała we mnie wiele emocji, były łzy w oczach, wściekłość, smutek i złość. Od pierwszych stron nie wierzyłam, później miałam ochotę rzucić tą książką. O ile pomysł jest świetny, to wykonanie, niestety, gorsze. Momentami miałam wrażenie, że absurdalne wydarzenia sprawiają, że cała akcja jest tylko tłem do idei, jaką ma przekazać ta książka. Może tak naprawdę jest?
A samo zakończenie książki mnie rozczarowało. Pozostało otwarte, a to idealny materiał na drugą część, a jeśli ta się nie pojawi, to uznam je za bardzo słabe.
Język tej powieści jest bardzo specyficzny. Ewa Podsiadły-Natorska stosuje zabieg, który mi skojarzył się ze strumieniem świadomości. To bardzo surowy, niepowtarzalny styl. Jest trochę jak potok szybko wypowiedzianych słów, a trochę jak piękna opowieść. Na początku myślałam, że zabrakło korekty, ale później ta szczegółowość kojarzyła mi się z dynamiką opisywanych wydarzeń – i mi się spodobało! Ale podkreślam, jednym się to spodoba, innych zmęczy. Moje serce skradła jedna z metafor: „nie wystarczy mięsa owinąć ciastem, żeby odbudować to, co zostało zniszczone”.
Na koniec z pełnym przekonaniem powiem: to nie jest lekka książka, ale zapada w pamięć i porusza serce.