Kiedy wybuchła wojna, Włodek miał zaledwie osiem lat. Dla dziecka w jego wieku pojęcie "wojna" było czymś nie do końca zrozumiałym. Pojawili się Czarni Panowie, którzy zaczęli walczyć z Białymi Panami. Jego tata zginął, a Włodek był z tego powodu na niego zły, gdyż już nigdy nie spełni obietnic, które mu złożył przed śmiercią. Cały świat utracił kolory. Nagle wszystko dookoła zrobiło się czarno-białe, jak na starej fotografii. Niebo straciło swą niebieskość, ulice jakby wyblakły, a wszyscy dookoła na wspomnienie słowa "wojna" ściszali głos - zupełnie jakby to było jakieś zaklęcie, którego nie wolno wymawiać. Jedynie jego mały rowerek, na którym rozwoził ślubne zaproszenia, był tak samo intensywnie czerwony jak przed nastaniem wojennych czasów. Włodek, choć był zaledwie małym chłopcem, bardzo chciał pomóc Białym Panom wypędzić tych złych, Czarnych Panów. Kiedy był nieco starszy, wraz z kolegami wstąpił do Szarych Szeregów, by wspomóc działania podziemnej armii. To wtedy zrozumiał, że wojna to również takie zaklęcie, które powoduje, że nawet najdzielniejsi chłopcy płaczą. W tym czasie dostawał najróżniejsze zadania, które momentami wydawały mu się nudne. Dopiero po wojnie zrozumiał, że część z nich była naprawdę ważna i że gdyby wówczas wiedział, co dokładnie robił, groziłoby mu wielkie niebezpieczeństwo.
"Zaklęcie na "w" " to historia oparta na wspomnieniach ponad osiemdziesięcioletniego Włodzimierza Dusiewicza, którego wojna zaskoczyła, gdy miał akurat rozpocząć naukę w klasie trzeciej szkoły podstawowej. Wszystko, co zostało opowiedziane w książce, jest prawdą, choć stanowi zaledwie skrót tego, jak wyglądało życie w czasach niemieckiej okupacji i co przeżył wówczas pan Włodzimierz. Książka została napisana w taki sposób, aby była czytelna i w pełni zrozumiała dla małych dzieci, w wieku wczesnoszkolnym. Historia opowiedziana słowami dziecka, prostym i nieskomplikowanym językiem, bez zbędnych udziwnień, upiększania czy koloryzowania, pełna emocji towarzyszących lekturze z pewnością stanie się bliska nie jednemu dziecku, które dzięki takim zabiegom będzie mogło wczuć się w rolę małego Włodka, spojrzeć na tamte czasy jego oczami, poczuć to co i on wówczas czuł. Pomogą w tym z pewnością ilustracje autorstwa Joanny Rusinek idealnie współgrające z czytanym tekstem, a momentami przemawiające do wyobraźni dziecka nawet bardziej niż wypowiadane słowa. Co bardzo ważne autor nie ograniczył się do ukazania czasów wojny jedynie w barwach czerni i bieli, z podziałem na złych i dobrych. Są też tu szarości, bo przecież nie wszyscy walczący po stronie okupanta byli złymi ludźmi. A i wśród obrońców nie każdy był dobry. Przekonał się o tym nasz mały bohater, którego siostrę postrzelił Polak, a pomocy udzielił Niemiec. Bo prawda jest taka, że "wojna to zaklęcie, które powoduje, że przestajemy widzieć kolory. Widzimy tylko ludzi białych i czarnych, przyjaciół i wrogów, dobrych i złych. (...) Nie interesuje nas, jacy są naprawdę. Nie chcemy z nimi rozmawiać. Nie widzimy, jak bardzo są do nas podobni. I przez to przegrywamy. Wojna jest przez to zawsze przegrana, dla obu stron."
Książka została wydana przez wydawnictwo Literatura w koedycji z Muzeum Powstania Warszawskiego. To wzruszająca literatura faktu dla najmłodszych czytelników. Warto po nią sięgnąć. Warto opowiadać własnym dzieciom o trudnych wojennych czasach. Warto uczulać je na zło, cierpienie i ogrom bólu jaki się z nimi wiązał. Ta książka, jak i inne z tej serii (np "Asiunia" Joanny Papuzińskiej) oraz z cyklu "Wojny dorosłych - historie dzieci" ("Wszystkie moje mamy" Renaty Piątkowskiej, "Bezsenność Jutki" i "Syberyjskie przygody Chmurki" Doroty Combrzyńskiej), stanowi idealny pretekst do nawiązania wspólnej rozmowy z własnymi dziećmi o tym ciężkim okresie naszej historii. Warto rozmawiać. Trzeba pamiętać, by można było zapobiec podobnym tragediom w przyszłości.
Moja ocena: 5/6