Od wakacyjnej lektury, z której kipi gorąc upalnych dni, nie wymaga się zbyt wiele. Ma być lekko, przyzwoicie, nieco romantycznie. Taką właśnie lekturą jest książka Melissy Moretti. „Kochanek z Malty” nie oczarowuje, nie zaskakuje, lecz również nie zawodzi. Poprawna w swoim gatunku książka zawiera wszystkie cechy, które zawierać powinna. Można nazwać ją banalną, schematyczną, lecz z pewnością ma swój ujmujący, trochę bajkowy klimat czyniący z niej sympatyczną lekturę na letnie dni.
Okładka książki Melissy Moretti mieni się przepięknymi kolorami. Ozdabia ją zdjęcie młodej, na oko dwudziestokilkuletniej dziewczyny, która pozuje w uroczej pozie pod murem wyglądającym na dość stary. Ubrana w letnią, kwiecistą sukienkę spogląda w górę, bo nad nią widać gąszcze kwiatów, których kolor można określić jako coś pomiędzy purpurą a różem. Już od pierwszego spojrzenia z książki bije pozytywna energia, obiecująca nam okładkowym napisem „włoski romans”.
Arystokratyczna rodzina Agostinich, której rodowód sięga niemalże 2 tysiące lat wstecz, mieszka w Rzymie i uważana jest za jedną z najbogatszy (oraz najstarszych) w całych Włoszech. Obecnie w olbrzymiej willi mieszkają wszyscy jej członkowie – seniorka rodu Luciana, jej dzieci: Raffaele, Stella oraz Roberta, a także jej wnuczka – Mirella. Oczywiście tak wielka posiadłość musi wymagać ogromnej opieki, a więc wraz z familią mieszka całkiem pokaźna liczba służby. Wśród nich znajduje się Anna, opiekunka oraz pokojówka seniorki. Pewnego dnia w starym pałacu rodziny Agostinich pojawia się Paul, przybysz z Malty, nowy szofer. Już od pierwszego momentu zadaje tajemnicze pytania, zdradzając, że sam skrywa sekrety. Jednak nikt nie zdaje sobie sprawy, że ich ujawnienie może wywrócić życie całego rodu do góry nogami. W dodatku, pomiędzy Anną i Paulem iskrzy od pierwszej rozmowy i czuć wyraźną chemię pomiędzy dwojgiem cudzoziemców. Czy nowy szofer zamiesza w życiu arystokracji? Czy odnajdzie się wśród blichtru życia wyższych sfer? Czy uczucie pomiędzy nim a Anną przerodzi się w coś poważniejszego?
Ciężko wyróżnić tutaj głównych bohaterów, ponieważ autorka stara się rozdzielać czas równomiernie pomiędzy Paula, Lucianę oraz jej pokojówkę. To zdecydowanie trzy najważniejsze postacie, choć nie gorzej poznajemy pozostałych mieszkańców starego pałacu. Pomiędzy właściwą historią oraz wątkami pobocznymi Moretti prezentuje arystokratyczne życie ludzi z wyższych sfer. I nie można oprzeć się wrażeniu, że to życie puste, w którym najważniejszy jest pieniądz, dobra zabawa, romanse, alkohol, sława. Jedynie Luciana jest ostoją rodu, któremu przewodzi, ponieważ jej dzieci okazują się na każdym kroku ogromnym rozczarowaniem. Żałuję, że włoska pisarka nie poświęciła opisowi życia w blichtrze, w blasku fleszy, nieco więcej miejsca – ten motyw mógł zostać lepiej rozwinięty, co uczyniłoby z „Kochanka z Malty” coś więcej niż lekką powieść.
Anna nie jest typem pięknej kobiety czy zjawiskowej, takiej, za którą oglądają się wszyscy mężczyźni. Jej wygląd (podobnie jak jej historia) jest dość przeciętny i włoska pisarka ewidentnie to podkreśla. Jestem zachwycona faktem, że w końcu nie miałam do czynienia z ponętną bohaterką, która oczarowuje wszystkich swoją urodą oraz osobowością.
Większość powieści toczy się dość leniwie, lecz trudno odnaleźć w niej jakieś nużące sceny czy nawet pojedyncze wątki. Choć właściwie od początku, od pierwszego tajemniczego pytania Paula, wiemy, co w trawie piszczy i z łatwością domyślamy się, jak zakończy się cała historia, nie tłumi to ani trochę naszej ciekawości.
Schematyczny, wyidealizowany wątek romantyczny pomiędzy Paulem a Anną wcale nie irytuje, pomimo, że jest nudny jak flaki z olejem. Wręcz narzuca się pytanie – czy komuś potrzeba czegoś więcej niż opis spontanicznego związku, błyskawicznego zakochania jak w bajce? Przyznajcie, takie wyświechtane historie potrafią niejednej kobiecie przywrócić wiarę w istnienie księcia na białym koniu.
Moretti nie koncentruje się na pięknie miasta, nie oddaje się opisom przepięknych kamienic, niewielkich uliczek. Mimo, że możemy poczuć klimat Rzymu – nie zwiedzamy go. Nawet jeśli razem z Paulem wybieramy się na przejażdżkę po mieście to skupiamy się na akcji, a nie na miejscu, w którym jesteśmy.
„Kochanek z Malty” to lekki romans, do którego trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Jest tym, czym powinien być, choć sama historia miała w sobie potencjał na uczynienie z niej czegoś więcej. Jednak, co najważniejsze, to lektura nastrajająca bardzo optymistycznie i pozytywnie do życia oraz tegorocznego lata.
Za możliwość przeczytania książki oraz jej egzemplarz dziękuję bardzo Wydawnictwu Feeria.