Po przeczytaniu pierwszego tomu "Srebrnej Krwi" byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona tym, jak Katarzyna Pieczykolan fantastycznie połączyła nadnaturalny romans z motywem slow burn, z przemyślanym i intrygującym wątkiem kryminalnym. Dlatego miałam dość duże oczekiwania wobec kolejnej części, na którą czekałam z niecierpliwością.
W tym tomie towarzyszymy Harper podczas zmian, jakich dokonuje w swoim życiu. Odkąd los postawił na jej drodze Biaga, dziewczyna każdego dnia odkrywa zupełnie inny świat, niż ten, który znała od lat. I chociaż obawia się tych zmian, postanawia zaryzykować i dać szansę rozwijającemu się uczuciu. Jednak czy jest to dobra decyzja? Czy będzie im dane żyć u swego boku długo i szczęśliwie? Czy coś będzie w stanie zburzyć ich sielankę?
Na przeszkodzie do pełni szczęścia w dalszym ciągu staje niewyjaśniona sprawa hybryd. Na światło dzienne wychodzą nowe fakty, które mogą negatywnie wpłynąć na relację między Green i Torcello. Ktoś z ich bliskiego otoczenia nie ma bowiem szczerych intencji. Czy zatem kochankowie mogą w pełni zaufać swoim współpracownikom i sobie nawzajem? Tego dowiecie się, sięgając po najnowszą książkę autorstwa Katarzyny Pieczykolan.
Muszę przyznać, że mam nieco mieszane uczucia, jeżeli chodzi o tę część. Poprzednia trzymała mnie w napięciu w zasadzie przez cały czas, a tutaj było wiele momentów, które mnie wręcz nudziły. Za dużo było w niej scen, które miały być grą wstępną między głównymi bohaterami. Rozumiem, że Harper i Biago chcieli przenieść swoją relację, na wyższy poziom, ale w obliczu przeszłości dziewczyny i tego, co zrobił jej Victor, wyszło dla mnie nieco sztucznie i jakoś tak zbyt szybko. Trochę wyglądało to tak, jakby autorka nie miała pomysłu, jak połączyć kolejne sceny, więc wrzuciła trochę namiętności, aby przejść dalej. Chyba wolałabym już przeskok czasowy, chociaż również nie jestem ich specjalną fanką. Szczerze powiedziawszy, po prostu jestem trochę rozczarowana tym, jak potoczył się wątek romantyczny w tej serii, ponieważ w mojej ocenie został on zbyt spłycony i nie czuję już tej iskry, która dodawała wyjątkowości tej historii.
Jeżeli chodzi o sam wątek hybryd, myślę, że poszedł w dobrą stronę. Dowiedzieliśmy się wielu nowych, czasami zupełnie niespodziewanych i zaskakujących faktów, które popchnęły akcję w stronę jej rozwiązania. Oczywiście nie dostaliśmy wszystkiego na tacy i cała sprawa nie została jeszcze doprowadzona do końca, ale myślę, że jesteśmy już bardzo blisko jej całkowitego wyjaśnienia.
Jeżeli chodzi o samo zakończenie to autorka pozostawiła czytelnika w zawieszeniu. Przerwała w takim momencie, że naprawdę miałam ochotę rzucić czytnikiem o ścianę. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jest to częsty zabieg pisarski i bardzo wielu autorów, stosuje go, gdy ma pewność, że wyda kolejny tom. Jednak osobiście uważam, że kończenie książki w takim momencie jest najgorszą ze zbrodni, a tego, kto zostawia czytelnika w takiej niepewności, powinno karać się spacerem bosą stopą po rozżarzonych węglach.