Z ogromną niecierpliwością czekałam na tę książkę i byłam szalenie ciekawa, w jaki sposób Stephen. R. Bown zaprezentuje czytelnikom wciąż nienachalnie znaną – a przynajmniej tak mi się wydaje – wyprawę Beringa, nazwaną Wielką Ekspedycją Północną. Jak wywiązał się z tego zadania? Moim skromnym zdaniem całkiem, całkiem, choć są lepsi. Ale teraz nie o tym. Najpierw kilka słów o samej treści. Otóż książka zasadniczo traktuje o dwóch XVIII‑wiecznych ekspedycjach podjętych przez carską Rosję. I tu już robi się ciekawie, ponieważ większość wypraw kojarzymy z Hiszpanią, Portugalią, czy Wielką Brytanią, a nie z naszym wschodnim sąsiadem. Wyzwanie w postacie eksploracji północnego Pacyfiku – ówczesna terra incognita – było pochodną szeregu zmian wprowadzanych prze cara Piotra I, który po swojej podróży po Europie (zwanej Wielkim Poselstwem) chciał „ucywilizować” swoje państwo, mówiąc najprościej, uczynić bardziej europejskim niż wschodnim. Podjął w tym celu wiele przedsięwzięć, takich jak budowa Petersburga, założenie Akademii Nauk, czy stworzenie floty wojennej. Wyprawy kamczackie miały przynieść Rosji podwyższenie rangi na arenie międzynarodowej, dowodząc jej wielkości, jak również poszerzyć imperialne granice i wytyczyć nowe szlaki handlowe. Zainicjowane przez Piotra Wielkiego, zostały zrealizowane dopiero po jego śmierci. Do głównych celów Pierwszej Ekspedycji Kamczackiej należało wytyczenie szlaku przez Syberię do morza Ochockiego, potem na Kamczatkę i zbadanie wybrzeży północno-wschodnich w kierunku Morza Lodowego. Wyprawa miał również zbadać, jak blisko siebie położone są kontynenty: Azja i Ameryka, a może są ze sobą połączone? Uczestnicy wyprawy mieli do pokonania ok. 7000 tysięcy kilometrów w linii prostej, przez pozbawione dróg lasy, bagna, tundry, kanały rzek. Zabrali ze sobą wszystko, co było niezbędne do budowy statków i przetrwania podróży: kotwice, armaty, broń, olinowanie, płótna, skrzynie z lekarstwami i książki. Jak łatwo się domyśleć, pogoda nie była sprzymierzeńcem wędrowców. Dodatkową trudnością była postawa mieszkańców, którzy, im dalej od Petersburga, tym bardziej za nic mieli rozkazy ze stolicy. Ich respektowanie – pomoc w postaci jedzenia czy „użyczenia” zwierząt – Bering wymuszał siłą, co zresztą nie może dziwić, gdyż eksploatacja tamtejszych wiosek pozbawiała autochtonów środków do życia. Cele drugiej wyprawy, zwanej Wielką Ekspedycją Północną, niepokojąco się rozrastały. Zamierzeniem Beringa było wytyczenie i zbadanie szlaku morskiego między północno-wschodnim wybrzeżem Rosji a obecną Alaską, jednak zanim zdążył wyruszyć, zakres zadań znacznie się powiększył: miał m.in. zbadać rejony Azji Wschodniej, zasiedlić Ochock obywatelami Rosji, budować szkoły, ustalać pozycje astronomiczne wielu miejsc Syberii. Bardzo istotne miejsce w wyprawie zajmowały cele naukowe. Bering czuł się co raz bardziej przytłoczony odpowiedzialnością za ekspedycje i z każdym dniem mniej wierzył w jej sukces. Nie tylko przeczuwał, że większości zadań nie zdoła zrealizować, ale obawiał się, że mogą „zakłócać” przebieg wyprawy, a przed wszystkim prowokować załogę do niesubordynacji. Łatwo o kłótnie i nieposłuszeństwo, gdy tak wielu jej członków ma tak odmienne cele. Bohaterowie książki Stephena R. Bowna będą borykać się z tym, co większość podróżników-odkrywców tamtych czasów. Niedostatek map, nieprecyzyjne obliczenia położenia, szkorbut, brak pitnej wody i oczywiście żywioły. Między innymi te czynniki przyczyniły się do wielu tragicznych wydarzeń (w tym zimowanie na tytułowej wyspie niebieskich lisów) i śmierci części z pionierów drogi morskiej do zachodnich brzegów Ameryki Północnej. Autor książki zaznacza, że przez wiele lat Wielka Ekspedycja Północna, pomimo znacznych odkryć i heroicznej postawy załogi, trafiła do historycznego lamusa, a zwłaszcza jej dowódca Vitus Bering, który został pozbawiony chwały odkrywcy na rzecz Rosjanina Czirikowa. I tu mam mały problem, ponieważ czytając książkę, postać głównego dowódcy gdzieś mi umykała. Rozumiem, że przez większość powrotnej trasy był złożony szkorbutem, jednak nie wydaje mi się to wystarczającą argumentacją. Czuję niedosyt jeśli chodzi o przedstawienie tej nietuzinkowej i ciekawej postaci, która ginie w cieniu innych, choćby niemieckiego naturalisty – Georga Wilhelma Stellera. Zdecydowanie najbarwniejszej postaci. Odrzucony przez większość załogi, która była zniesmaczona jego aroganckim sposobem bycia i ignorancją w kwestiach morskiej żeglugi, okazał się nieoceniony w najtrudniejszych chwilach wyprawy. Podczas gdy Bering i wiele innych osób leżeli złożeni szkorbutem, cierpiący i pogrążeni w apatii, to właśnie Steller swoją postawą i optymizmem dodawał im otuchy, co więcej na Wyspie Beringa znaczną część z chorych uczestników przywrócił do zdrowia. Tam również zorganizował (wraz z Waxellem) życie obozowe i nauczył marynarzy sztuki przetrwania, nie zaniedbał też swoich obowiązków jako botanik: z pasją obserwował zachowanie wydr morskich, czy opisał niespotykane wcześniej (i później) krowy morskie. Oczekiwałam od autora nieco bardziej zgłębionego tematu, zwłaszcza jeśli chodzi o prezentację postaci, ale rozumiem, że dość spory zakres czasowy, jak i obszerny temat, spowodowałby bardzo rozległą lekturę, zaś dzięki strategii, którą przyjął, w ręce czytelnika trafiła szalenie interesująca historia, opowiedziana sprawnie i ciekawie. Reasumując „Wyspa niebieskich lisów” trafia w poczet pasjonujących książek, opowiadających o wyprawach, które były podejmowane zarówno z ciekawości świata, pewnego rodzaju dumy narodowej, jak i z pobudek bardzo pragmatycznych – szansa na wzbogacenia państwa. I o ludziach, którzy w dniu rozpoczęcia żeglugi znajdują się na statku z przeróżnych motywacji, jednak w trakcie żeglugi, a zwłaszcza przy jej końcu, zawsze pozostaje jeden cel – przetrwać.