Pewien psycholog stwierdził kiedyś, że każdy związek zmierza do zagłady. Ale jak to się dzieje?
Są wybuchy, wojny na noże i fruwające talerze?
Melancholijna i spokojna opowieść Jonathana Safrana Foera pokazuje, że może być zupełnie inaczej.
Powieść „Oto jestem” trafiła do mnie z małej urokliwej księgarni w moim rodzinnym mieście. Księgarz polecił jej lekturę, wskazując na to, że opowiada o rozpadzie związku, właściwie bez powodu. Brzmiało interesująco. Choć nie przepadam za kolorem różowym, szybko przystąpiłam do lektury tej opowieści.
Rodzina i zagłada
Wydarzenia z prywatnego życia Blochów wplecione są w historię o zagładzie Izraela. Wojna toczy się zarówno w kraju, którego nigdy nie odwiedzili, jak i w ich domu. Tak też skomponowane są poszczególne rozdziały („Przed wojną”, „Zagłada Izraela”). Wojny domowe toczą się między Julią a Jacobem. Są razem od 12 lat, mają trójkę dzieci. Narrator często dopuszcza je do głosu. Chłopcy są nad wyraz dojrzali. Czytanie dialogów, jakie toczą się w rodzinie to czysta przyjemność – mają charakter retorycznych dysput, którymi można się rozkoszować bez końca. Bystre i inteligentne odpowiedzi sprawiają, że czytelnik zatapia się w świecie Blochów. Poznajemy ich w codziennych sytuacjach, wiemy kto czym się zajmuje. Wkradamy się zarówno w myśli Julii, jak i jej męża.
„…a w dniu urodzin każdego z domowników wszyscy spali w jednym łóżku. Często obchodzili szabat – zarówno w sensie dawania publicznego świadectwa wiary, jak i w sensie przestrzegania go – z chałką z Whole Foods, sokiem winogronowym Kedem i świecami szabatowymi z wosku zagrożonych wyginięciem pszczół, płonącymi w srebrnych świecznikach zmarłych przodków”.
„Wszystkie szczęśliwe poranki są podobne, zresztą tak samo jak te nieszczęśliwe, a to, co sprawia, że są nieszczęśliwe, tkwi na samym dnie – wrażenie, że nieszczęście już się zdarzyło, że próby uniknięcia go w najlepszym razie je wzmocnią, a pewnie i pogorszą, że wszechświat z jakiegokolwiek niepojętego, niepotrzebnego i niesprawiedliwego powodu spiskuje przeciwko niewinnemu porządkowi ubrań, śniadania, zębów i skandalicznie sterczących włosów, plecaków, butów, kurtek, pożegnań”.
Niewinne początki
Wszystko zaczyna się niewinnie. Sam ma problemy w szkole. Ktoś napisał brzydkie słowa i on został o to oskarżony. Jacob bezgranicznie wierzy synowi. Doskonale jednak wie, że wspólnie z Julią powinni stworzyć wspólny front. Żona uważa, że Sam powinien przeprosić. Tak zawiązuje się oś konfliktu, który z każdym rozdziałem coraz bardziej narasta.
Wreszcie Julia znajduje tajemniczy telefon, należący do Jacoba. Właściwie, to Sam odkrył go pierwszy. Są w nim zapisane wiadomości, które wymieniał z jakąś kobietą. Wulgarne i erotyczne. Chciał zlizać spermę z jej odbytu. Julia jest wściekła. Gdy dochodzi do konfrontacji, Jacob na chwile zatrzymuje czas i patrzy na ich wspólny dom. Wzrok wędruje po futrynie, na której zaznaczał wzrost wszystkich członków swojej rodziny, po blatach, krawędziach i innych drobiazgach. Ma wrażenie, że widzi je po raz ostatni. Zapewniał ją, że to tylko wiadomości. Do niczego nie doszło.
Właściwie to nie kwestia tych wiadomości. Ich związek rozpadał się już wcześniej. Julia projektowała nierealne domy tylko dla siebie. Oddalała się i szukała samej siebie. W tle pojawia się jej „wolny” dzień. Ale od czego „wolny” pytają dzieci. Od nas?
„Była nieszczęśliwa, choć zarazem niepewna, czy jej nieszczęście nie byłoby czyimś szczęściem. Czuła niezaspokojone pragnienie – głębokie jego pokłady – ale przypuszczalnie podobnie było w przypadku każdej osoby, po ślubie bądź bez niego. Chciała więcej, ale nie wiedziała, czy jakieś więcej istnieje. Dawniej niewiedza była inspirująca. Jak wiara. Teraz przypominała agnostycyzm. Brak wiedzy”.
„… albowiem Eklezjastes się mylił: nie wszystko ma swój czas. „Czego pragniesz? Obojętnie. Powiedz mi. Chcę, żebyś miał to, czego pragniesz”
Jacob się rozpłakał.
Zaniósł się szlochem”.
Jak trudno odnaleźć ten jeden punkt, sytuację, słowo, gdy związek już się rozpada i nie ma drogi powrotnej? Nic się takiego nie stało, a jednak dom Blochów zmienił się całkowicie. W opowieści znajdziemy dużo głębokich analiz i przemyśleń. Bohaterowie nie rzucają talerzami, chociaż pada sformułowanie: „Jesteś moim wrogiem!”. Jacob tylko dwa razy podniósł głos w swoim życiu. I w obu przypadkach dotyczyło to Julii.
To już koniec
Smutnym pocieszeniem jest to, że „życie jest długie”, a „nigdy nie wyjdę za mąż” tak naprawdę niewiele znaczy. Chociaż skończyłam czytać Foera tydzień temu, wciąż książka we mnie tkwi. Podobnie jak ich synowie, mam ochotę zatrzymać się w momencie przed zagładą, by do niej nie doszło. Ale czytałam dalej i to wszystko się wydarzyło.
„Wyobraź sobie, że zaczynasz życie pozagrobowe i nie wiesz, czy jesteś w niebie, czy w piekle.
Przepraszam, gdzie ja jestem? – pytasz przemykającego anioła.
Zapytaj, popytaj anioła w punkcie informacyjnym.
A gdzie to?
Ale anioła już nie ma.
Rozglądasz się wokół. Można by podnieść wiele argumentów za tym, że to niebo. Można by podnieść wiele argumentów za tym, że to piekło. Tak właśnie wygląda Ikea”.
Judaizm i śmierć
Książka porusza także problem tożsamości żydowskiej, poglądów politycznych i społecznych. Jacob nie był w Izraelu, ale spakował się, gdy okazało się, że wojna trwa w najlepsze. Nastawienie do tradycji i rytuałów też jest dość specyficzne, ale przygotowania do bar micwy trwają.
„Judaizm rozumie śmierć. Pomyślał Jacob. Poucza nas, co robić, gdy nie mamy najmniejszego pojęcia, co robić, a czujemy nieodpartą potrzebę, by coś robić. Należy siedzieć w ten sposób. Tak uczynimy. Należy ubierać się tak a tak. Tak uczynimy. W danym czasie należy wypowiadać określone słowa, nawet jeśli miałoby się odczytywać transliterację. Na-ah-seh”.
Zdecydowanie jest to historia, którą warto poznać i zastanowić się, co znaczy „oto jestem”. Czy jesteśmy w stanie komuś tak powiedzieć? Całkowicie i niezaprzeczalnie. Oto jestem. Dla Ciebie. Tak jak Abraham, gotów poświęcić swojego syna.