„Samotności” Christiana Kobluka to tak naprawdę zbiór krótkich opowiadań, które powiązane są tematem – tytułową samotnością – oraz kreacją narratora (swoją drogą – świetnie wymyśloną, ale o tym później).
Autor zabiera nas w podróż, pokazując, że nie ma jednej samotności, lecz jest ich wiele, a dla każdego może ona być czymś innym i różne mogą być jej oblicza. Ale nieważne, czy wynika ona z problemów rodzinnych, niewidzialności wśród znajomych, poczucia obcości – ze względu na wygląd, płeć, orientację seksualną czy choćby nawet na zainteresowania – wszystko to nie zmienia faktu, że samotności te istnieją i – co więcej – grają główną rolę w życiu przedstawionych bohaterów.
Nie znamy ich imion; mamy jedynie podane słowo, będące określeniem cechy charakterystycznej dla danej osoby, lub pierwszą literę imienia, jak T. czy J. Ale też właśnie o to chodzi – zdaje się, że bohaterowie nie mają być konkretnymi indywiduami, lecz mają stać się typem, przedstawicielem większej liczby osób. Pozwala to na to, że czytelnik może odnaleźć – w całości bądź tylko fragmentarycznie – w ich historii swój los, co z kolei wpływa na to, że czytelnik z owym bohaterem – i jego historią – się utożsamia. A nawet jeśli do owego utożsamienia nie dochodzi, to możliwe jest zrozumienie, że sytuacja, która właściwa jest bohaterom, jest sytuacją, która spotkać może każdego.
Jedno z opowiadań, które podzielone jest na trzy części spaja całość kompozycji (część pierwsza znajduje się na początku, druga – pośrodku, a trzecia – na końcu). Wyraźna jest tu także klamrowość kompozycji, co daje wrażenie spójnego zamknięcia historii. Między częściami tego opowiadania umieszczone są inne, które tworzą kolejne portrety osób w taki czy inny sposób dotkniętych samotnością.
Wskazane jest, że samotność (choć w tym przypadku użyłabym raczej słowa „odmienność”) nie zawsze wiąże się z czymś negatywnym, a często wynika z niezrozumienia i braku akceptacji ze strony otaczającego społeczeństwa. A także, że nawet w samotności można znaleźć swoich kompanów i być samotnym razem z kimś. W większości opowiadań jednakże, przebija się nuta melancholijności, która waży na tonie opowieści i która też – a może i przede wszystkim – skłania do refleksji i próby zrozumienia położenia bohaterów.
Jak wspomniałam wyżej, poza głównym tematem, wszystkie opowiadania zespolone są z sobą osobą narratora. Kreuje się on na twór wszechwiedzący, ale jednocześnie podaje się za dobrego znajomego postaci, które opisuje. Co ciekawe, pojawia się tu nawet koncept spotkania się bohatera z narratorem (tutaj więcej zdradzać nie będę, żeby nie było spojlerów, powiem tylko, że akurat te sceny są napisane w bardzo ciekawy sposób).
Spotkałam się tutaj także z inną rzeczą, która była dla mnie sporym zaskoczeniem – projekt odbiorcy, czytelnika jest w tej książce płci żeńskiej. Wiadomo – w książkach pojawiają się bezpośrednie zwroty do czytelnika, lecz po raz pierwszy chyba spotkałam się ze zwrotami kierowanymi do czytelniczek. Nie jest to zabieg, który widzi się w książkach często, ale z drugiej strony bohaterowie wiedzą tutaj o postaci narratora, więc można śmiało twierdzić, że schemat komunikacji w dziele literackim został tutaj poważnie zachwiany. Jednakże taki projekt odbiorcy (odbiorczyni!) jest z pewnością odmianą i z pewnością na plus.
Czy są to opowiadania napisane przez mistrza pióra, który starannie jak Flaubert dobiera każde słowo i wyważa każde zdanie? Z pewnością nie. Brak tutaj finezji i kunsztu pisarskiego. Nie jest to najlepiej napisana książka – styl raczej prosty, ozdobników też tu szukać raczej próżno.
Nie ma tu poetyzacji, zbędnego patosu. Nie ma tutaj celowego upiększania. Ale też – historie te nie są piękne, są prawdziwe.
I tak właśnie zostały ukazane.