Książka Gabriela Krazue „Tu byli, tak stali” stała się dla mnie istną zagwozdką. Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią na pytanie, jak mam ją ocenić? Jak interpretować? Z jednej strony wydaje się zwykłą, biograficzną opowieścią chłopaka o osiedlowej bandyterce, a z drugiej wplatane w tekst poetyckie myśli bohatera wskazują, że mamy do czynienia z kimś niezwykłym i czymś niepospolitym.
I chyba powinno być tak: przed otworzeniem książki na pierwszym rozdziale, wypadałoby przypatrzeć się zdjęciom Autora i jego wysadzanymi diamentami zębami, posłuchać Professor Green’a, „Fire” Prodigy*, obejrzeć Trainspotting, wygooglować South Kilburn, zaznaczając w wyszukiwarce opcję „grafika”; próbować chociażby w ten sposób zagłębić się w wyjątkowy londyński klimat blokowisk. A potem zanurzyć się w lekturze, gdzie tekst byłby uzupełnieniem wizji.
To książka o dragach. Przemocy. O młodych, wirujących w kotłowaninie schematycznej drogi życia: pierwszy rabunek, pierwszy narkotyk, pierwszy sex i pierwsza klamka w dłoni. To droga z jednym możliwym zakończeniem: krew, śmierć i umieranie w samotności na wybetonowanym placu zabaw. Życie młodego człowieka w SK skupia się na przyjaciołach, nie będącymi przyjaciółmi, dzikiej wrogości i narastającej przemocy. To życie wśród niewydolnego ułomnego Systemu, z nieuniknioną perspektywą więziennych krat i stania pod celą. Straszny to świat i nie jest to miła lektura. A jednak bohater, niejaki Snoopiacz, czyli autor książki, ukazuje się jako osoba wrażliwa i utalentowana (licencjat, studia itp.), choć z drugiej uparcie tkwi w brudnym blokowisku pełnym ćpunów i ciągłego prężenia muskułów. Typowy nastolatek, później dwudziestolatek, oddalony od rodziców, nie potrafiący znaleźć jakiejkolwiek płaszczyzny porozumienia z nimi, wiedzie żywot pomiędzy kilkoma domami, pokojami, wśród kumpli i ziomków, tych co zdradzają i tych, co nie puszczają farby. W opór problemów. Baty na galeryjce. Chapanie. Czilowanie, krojenie, sztachanie i dilowanie. Chwast, pestki, lemon haze, kwadraty i szuflady. Przez ręce przechodzą setki i tysiące zdobytych nielegalnym handlem i rabunkiem banknotów – to dzięki nim Snoopiacz może sobie pozwolić na nowe najki i dresy, złote rolexy i diamenty w zębach. Żeby wyglądać nieziemsko. South Kilburn to przecież „królestwo książąt i bandziorów wśród betonowych wież”. Zlany krwawą poświatą, paradoksalny i groteskowy świat piękna i brzydoty, gdzie wygląd ma znaczenie tak samo, jak ilość wypalonych blantów.
I to tyle i aż tyle. I co z tego wynika? Czy 400 stron opowieści o bezsensownej przemocy może bawić? Owszem, książka wciągała, ale gdzieś w połowie, kiedy nie zmieniały się losy bohatera, a zmieniała się wyłącznie galeria jego ziomków i tych, z którymi kroił i czilował, zaczynała nużyć. Czekałem na jakąś puentę, jakieś doniosłe wydarzenie, na coś co „wstrząśnie” Snoopiaczem, co go zmieni i wyrwie z blokowisk, o czym z nieśmiałością marzył? I da odpowiedź na pytanie, dlaczego napisał tę książkę?
Jedyne, co jest warte podziwu, to tłumaczenie dokonane po mistrzowsku przez Tomasza S. Gałązkę. A odbiór tekstu nie jest łatwy – po pierwsze Autor nie zawsze stosuje znaki przestankowe. Wplata dużo slangu, skrótów, a dialogi stanowią nie wyróżnioną niczym część akapitów: „Nie ma sprawy mordo ja na to”. I najbardziej zaskakujące w tym było to, że mimo że początkowo taka forma utrudniała mi odbiór tekstu, już po przerzuceniu pierwszej kartki, zupełnie wsiąkłem w opowieść, a zapis nie przeszkadzał mi, ba!, wręcz ułatwiał wejście w opisywany świat. Popłynąłem w opór wraz z historią Gabriela i jego ziomków, nożejaniemogę.
I choć w Snoopiaczu płynie polska krew, i mimo że opowiada ziomą bajkę „O dwóch takich co ukradli księżyc”, i jest spoko, mimo że światła uliczne są dla niego jak rozsypane klejnoty, które lśnią i migocą, trudno przychodzi mi wpaść nad „Tu byli, tu stali” w zachwyt totalny. Być może potrzebuję na to czasu, być może do książki będę musiał wrócić, ale co pewne to fakt, że każdy powinien się z nią zmierzyć. Na pewno jest tego warta. I godna polecenia.
*„When I was a youth I used to burn cali weed in a rizzler-a-rizzler-a-rizzler-a-rizzler-a. I am rocking!”
Egzemplarz pochodzi z portalu Sztukater.pl.