Alfred Joseph Hitchcock - geniusz przez solidne ,,duże g" pośród kinowej myśli ludzkiej, którego osobie typowo obeznanej w kinie, albo ,,coś tam" z kinematografią będącą za pan brat przedstawiać raczej nie trzeba. Co byśmy nie zrobili, czego się nie imali, stanowi on przykład osobistości, o której nie da się pomyśleć inaczej jak tylko ,,znana postać w historii kinematografii, która bardzo poważnie wpłynęła na rozwój kultury masowej". Pan psotny, wybredny, niezgłębiony - tak, to nasz typowy Hitch, ot prawdziwa ikona, symbol oddania filmowej pasji, ucieleśnienie idei dążenia do stworzenia w kinie stylu, czegoś, co będzie można nazwać potem sztuką.
Pan Alfred do dziś, co w każdym pokoleniu stało się to praktycznie kanoniczne, niezmienne, jest uznawany za jednego z najznakomitszych reżyserów filmowych w dziejach kina oraz telewizji, mimo iż z jego osobą i specyficznym perfekcjonizmem w pracy twórczje wiązało się sporo kontrowersji. Hitch, to typowy Anglk z urodzenia, a z wychowania i obejścia to co najmniej ,,światowiec”, który zawsze chciał robić najlepsze rzeczy, i to tak, aby słyszał o nich i o nim, jako twórcy, cały świat. To również ktoś kto poruszał się w całym środowisku związanym z kamerą, planami zdjęciowymi i pracą w wytwórni w sposób nienaganny, wręcz w profesjonalnych kręgach: mistrzowski. W materii tworów audiowizualnych, Hitchcock lubił pracować również w telewizji, bez umiaru parać się piórem scenarzysty, a bywało i tak, że swoje ,,5 minut” miał do powiedzenia jako producent. Mówiąc krótko: Alfred Hitchcock to człowiek orkiestra, ktoś kto w czasach swojej twórczości, był ,,absolutem” – jedną z najbardziej wpływowych osób w branży, która tym absolutem, bytem ostatecznym, jest do dziś. A z tym dyskutować będzie ciężko.
Brytyjczyk, o którym mowa, to krótkim słowem: czysty fenomen! I to na wielu płaszczyznach; dla niektórych ludzi, w szczególności tych mało poruszających się, nawet amatorsko, w świecie filmu i seriali, ów Anglik był i jest znany… z tego że był znany, i że się o nim, i wciąż i wciąż mówi; że Hitch posiadał dar, tę niekłamaną świadomość w stylu: ,,tak, to on stworzył klimatyczne i pełne napięcie dzieło ‘Psychoza’!”. Cóż, jak widać nazwisko ,,Hitchcok” nosiło się i nosi się do dziś hen daleko, daleko w eter dorobku cywilizacyjnego, scalając się z świadomością mas, która w kinie nie dostrzegała i nie dostrzega do dziś tylko pustej rozrywki i zapełniacza czasowego, ale czyste, oczyszczające emocje, pełną napięcia i atmosfery opowieść, dozę prawdziwych przygód – czyli coś istotnego dla każdego z nas. Hitchcok musiał się narodzić, musiał być właśnie tym kimś z czego tak bardzo zasłynął; również musiał prezentować się pod względem wyglądu i estetyki tak niesamowicie archetypowo: wypisz wymaluj, dla mnie jak i wielu ludzi, fizyczny wzór reżysera filmowego wprost z pierwszej połowy XX wieku. To wszystko pasuje i scala się z określeniem, którym obdarowuje się Hitchcoka odkąd świat o nim usłyszał: zyskał on miano ,,mistrza suspensu”. Bo myślisz suspens, nie mówisz od razu ,,Stephen King”, ale ,,Hitchcock”! Kto widział choć raz jakikolwiek film kryminalny, thriller z dreszczykiem, oraz z treścią psychologicznie oddziałującą na widza autorstwa tej brytyjskiej wybitności, ten doda dwa do dwóch i stworzy rozwiązanie równania: ,,suspens = Htichcock”.
,,Wujek Google”, ot wszelakie serwisy związane z treścią filmową, przeznaczone dla ogólnego odbiorcy (jeśli nie macie dostępu do encyklopedii i literatury filmowej) podają, że ,,w trwającej sześć dekad karierze Hitchcock wyreżyserował 53 filmy fabularne”. Tak, to jest oczywiste, i całkiem sporo ,,się tego nazbierało”. To nie znaczy jednak, że w przypadku tego twórcy ilość dzieł, które wyszły spod jego ręki, będzie mówić nam o nim wszystko. Nie, to tylko jeden z aspektów pracy Hitchocka w branży filmowo-telewizyjnej. Żeby było jasne, jeśli poniekąd jesteśmy oczarowani działalnością tego filmowca, i znamy słynny cytat, który niegdyś padł z jego ust: ,,film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”, przy czym szanujemy i doceniamy dobre kino czy serial, które to nie są molochami wysokobudżetowymi, rozbijającymi bank w zestawieniu ,,global box office”, to możemy powiedzieć: witajcie w klubie wielbicieli Hitchcocka! A jeśli zna się pewne klasyki, które Hitch nakręcił w latach 50. i 60. XX wieku, na trwałe wpisujące się do kanonu klasyki kinematografii amerykańskiej, takie jak: "Okno na podwórze (1954)", "Zawrót głowy (1958)", "Psychoza (1960)" i "Ptaki (1963)", to istnieje pewna biografia, której koniecznie każdy z nas hitchcockowców musi się przyjrzeć, a którą to niniejszym recenzuję i omawiam. Napisana przez Patricka McGilligana fizycznie bardzo opasła (ale, za to jak treścią konkretna!) pozycja literacka "Alfred Hitchcok. Życie w ciemności i pełnym świetle", to porównywalna do podręcznika studentów szkoły filmowej lub teatralnej książka, po której w trakcie lektury, możliwe jest, że poznasz ją, jako najlepszą biografię tego reżysera, jaką można dostać na polskim rynku – przynajmniej najlepsza i najbarwniejsza pod względem ilości faktów tu zawartych i sposobu pisania o tym przez danego autora; nie inaczej: to ,,duża” dosłownie i w przenośni pozycja, z którą początkowo mogą wystąpić swego rodzaju czytelnicze opory, ale jeśli komuś zależy na historii tak osobliwej i genialnej osobistości w dziejach kina i wszystkiego co audiowizualne niesie się w eterze, jaką był poczciwy, ale niezwykle trudny pan Alfred Hitchcock, to dla chętnych i zdeterminowanych czytelników praca McGilligana na pewno będzie tylko przyjemnym wyzwaniem i doświadczeniem, a nie mordęgą, o której najszybciej chciałoby się zapomnieć.
Do sięgnięcia po "Życie w ciemności i pełnym świetle", książce o dwóch obliczach angielskiej wybitności reżyserskiej, którą tak określa krytyka i publika kina, zachęciły mnie nie tylko filmy, o których wspomniałem wyżej, ale również pewien krótki dokument, "78/52". Przedstawia on wgląd w jedną z najsłynniejszych scen w dziejach kina: sekwencję prysznicową z "Psychozy", arcydzieła filmowego ,,pana Alfreda”. Dokument jest również jej dekonstrukcją, przeprowadzoną w najdrobniejszym szczególe, do czego m.in. odnosi się tytuł filmu, czyli liczby ustawień kamery i cięć w tej trwającej trzy minuty scenie. Nie zapominajmy o lekko inspirującym mnie w tej kwestii w odróżnieniu do dokumentu zwykłym dziele aktorskim, filmie fabularnym w gatunku dramatyczno-obyczajowo-biograficznym: "Alfred Hitchcock" z 2012r. Możliwe że podawane przykłady, to nie jest to ,,wszystko” to, co chcielibyśmy dowiedzieć się o Hitchcocku, ale summa summarum to właśnie te produkcje w największym stopniu przyczyniły się do przygotowania przeze mnie solidnej bazy informacyjnej o różnym natężeniu wiedzy i w formie różnych gatunków, które były przydatne przy poznawaniu biografii McGilligana.
Trudno jest opisać w miarę obiektywnie to, co autor literatury biograficznej o najsławniejszym człowieku nazwiskiem Hitchcock na świecie, przedstawił wszystkim nam chętnym głębokiej i wiarygodnej opowieści o historii i losach Brytyjskiego reżysera na prawie 1000 stronach objętości swej pracy. I nie oszukujmy się, zdecydowana większość nas nigdy nie spotkała Hitcha osobiście, nie weszła za kulisy jego życia, pracy, nie stanęła oko w oko z jego specyficzną osobowością i legendarnym reżyserskim charakterem; większość z nas nie żyła nawet w jego czasach, dlatego o mistrzu suspensu możemy się jedynie drodzy państwo ,,dowiadywać!”, po prostu uczyć, czytać, doświadczać jego klasycznych, typowych, trochę słabszych, jak i prawdziwych tuz warsztatowych pod względem kinematografii, filmów jak i seriali. Rzekomo traktujący swych aktorów jak bydło Hitchcock, co nie jest do końca prawdą, co udowodnił McGilligan w recenzowanej publikacji, jest dla nas legendą nie z racji posłuchu i poczty pantoflowej w stylu ,,bo on kreuje takie świetne produkcje, był znany więc musiał być kimś!”, ale z czystego faktu, że on na bycie legendą, wstąpienie na szczyt panteonu reżyserskiego w dziejach kina po prostu sobie zasłużył, przezwyciężając mit syzyfowej pracy, wtłaczając ten cholernie ciężki głaz na strome wzniesienie, którym okazała się cała jego kariera zawodowa. Ciężko jest również ocenić to jakim ,,bohater książki” McGilligana jest, a właściwie to był, człowiekiem. Nie da się skupić na wszystkich ,,hitchcockowskich” aspektach, które poruszył niniejszym autor; nie jest to możliwe, i tu wejdziemy pod nieco przesuniętą pod granicę subiektywności stronę mojej opinio-recenzji. McGilligan wskazuje na to, że Hitchcock zanim stał się pochłoniętym filmowaniem i pisaniem scenariuszy filmowcem, był zupełnie innym człowiekiem. Owszem, już w latach 20-tych XX wieku, w erze kina niemego, Hitch powoli kształtował ten swój twardy, często celowo popisowy, cyrkowy charakter, który zasłaniał jego prawdziwe Ja. Ale, jego reżyserska intuicja dopiero kiełkowała, krok po kroku wypuszczała kolejne pędy, kolejne pasje twórcze. On był po prostu sobą z racji tego, że przemysł filmowy nie był wtenczas na tyle rozwinięty, technologicznie jeszcze dość ubogi w stosunku do jego późniejszych lat filmowo-serialowej profesji, a praca w Wielkiej Brytanii i początki selznickowej przygody reżysera, nie zmieniały go tak, jak robił to Hollywood, z którym w późniejszych etapach kariery Hitch się na swój własny sposób ,,zaprzyjaźniał”. Zresztą autor sprytnie operuje wieloma porównaniami, przytacza sporą ilość faktów, co popiera konkretnymi źródłami, wplatając to wywiady z ważnymi ludźmi kina, którzy znali Brytyjczyka. Dzięki tym zabiegom oraz wykładaniu kawa na ławę tego, co w związku z Hitchem jest prawdą a co nie, wskazuje na jedno: kinematografia w największym, hollywoodzkim wydaniu zmieniła w słynnym reżyserze tylko zewnętrzną powłokę, ale nie wnętrze.
"Życie w ciemności i pełnym świetle" przełamuje pewne schematy w związku z naszą typową przeciętną wiedzą o Alfredzie Hitchcoku. Pan Alfred był postacią tragiczną, ale i spełnioną. Przez jego życie przelewało się tyle samo cierpienia, zawodu, negatywnych emocji, co prawdziwego szczęścia, co cały tuzin uczuć, fal doznań związanych z reżyserskim katharsis. To człowiek tak samo szczęśliwy, co i niepewny, rozdarty. Gdyby Hitchcock nie był tym, jakim go poznaliśmy m.in. poprzez źródła biograficzne takie jak ta książka, nikt by go nie pamiętał, nikt nigdy nie zobaczyłby fenomenalnej "Psychozy", równie namiętnego i wieloznacznego "Północ, północy zachód", "Urzeczonej", czy nawet takich niedopowiedzeń i ,,wypadków przy pracy” jak "Rozdarta kurtyna" i "Topaz". Jak tytuł książki sugeruje Hitch walczył z własnymi demonami, om wręcz nimi był: żył z porażkami, przy których do pary tańczyły sukcesy. Nie ma niczego bardziej kompleksowego wśród wydań polskich, odnoszącego się do osoby Hitchcocka, od pracy McGilligana. Może i niektórych informacji było tu za dużo, może i nie wszyscy zrozumieli by język filmu, ale to w końcu dopracowana opowieść, z nutką encyklopedycznej formy i stylu o Hitchcocku, którego CV życia i kariery powinien znać każdy fan kina i świata serialu.