"Znaleziono go na tylnej kanapie limuzyny, obowiązkowego załącznika do Oskara."
W Hollywood dochodzi do serii zabójstw związanych z przemysłem filmowym. Najpierw giną aktorzy, a później osoby pracujące w Anticipation Studios. Wszystko wskazuje na to, że Kinowy Kosiarz, jak go nazywa prasa, próbuje dopaść Ovsanne Moore - królową horroru - poprzez jej pracowników. Przeciwnik ma też tą przewagę, że wie kim, a raczej czym jest Ovsanna, a ona nic o nim nie wie.
Po tym jak wybuchł ten cały boom na wampiry i związane z nim rzeczy, chciałam sięgnąć niemal po każdą książkę. Dlatego jakiś rok temu, gdy zobaczyłam, że w Empiku są mega przeceny zamówiłam sobie właśnie tę książkę. Przeleżała ona do tej pory na mojej półce i wreszcie doczekała się. Czy było warto ją czytać? Według mnie nie.
Po pierwsze gdy pierwszy raz zobaczyłam Wampiry Hollywoodu bardzo spodobała mi się okładka. Później pomyślałam, że jeśli rzecz dzieje się w Hollywood, gdzie wszędzie można spotkać pięknych, bogatych, wzbudzających zachwyt ludzi, to wampiry mogą się tam łatwo skryć i ciekawiło mnie ich życie. Jednak ta książka o tym nie opowiada. Mamy w niej połączenie jakby kryminału i horroru połączonego z historią o wampirach.
Całość okropnie ciężko mi się czytało, chociaż nie było w niej żadnych trudnych z formułowań czy pojęć związanych z wampirami. Po prostu narracja była tak skopana, że przy każdym rozdziale coraz bardziej ziewałam i nie mogłam doczekać się ostatniej strony. Do tego denerwowały mnie naprzemienne narracje w pierwszej osobie przez Ovsanne i Petera. Nie lubię, gdy w książkach historia przedstawiana jest przez parę osób w tej samej narracji, bo przy nieuważnym czytaniu sceny z Peterem czytałam go jakby mówiła kobieta.
Wątek kryminalny był wręcz oklepany. Autorzy nie dopracowali szczegółów, które mogłyby doprowadzić czytelnika do tego kim jest Kinowy Kosiarz. Jedyną wskazówką był człowiek o bladej skórze, a już przy rozwiązaniu całej sprawy nagle jak Filip z konopi pojawia się ten kto mordował. A powód dla którego zabijał, był typowy dla hollywoodzkich oper mydlanych.
Aby w czasach wampiryzmu książka się wyróżniała, musi mieć w sobie coś czego inne nie mają. Mamy tutaj tyle rodzajów wampirów, że czujemy ich przesyt. Wampiry są podzielone na klany, a one różnią się między sobą tym jak się żywią. Przy każdym nowej nazwie wampirzego osobnika miałam wrażenie, że autorzy w czasie pisania wklepywali w komputer kolejne rodzaje krwiopijczych istot jakie znaleźli w Googlach.
Później po przeczytaniu zdałam sobie sprawę, że jeśli coś wychodzi z pod pióra gwiazdki telewizyjnej to raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. Jednek byłam trochę zdziwiona współpracy Michaela Scotta z tą panią, gdyż czytałam jedną z jego książek z serii o Nicholasie Flamelu i dwójce dzieci i ona bardzo mi się podobała. Najwyraźniej drugi autor niewiele miał do powiedzenia w tym tomie.
Na okładce możemy przeczytać, że ta powieść jest zabawna, krwawa i sexy. Niestety możliwe, że tylko na okładce, bo w Wampirach Hollywoodu nie było nic śmiesznego. Wprawdzie pojawia się krew, ale jej opis nie sprawia, że na jej widok robi się słabo, ani nie ma jej tak wiele, żeby robiła jakiekolwiek wrażenie. Czy jest seksowna? Jakoś nie zauważyłam, chyba że ten przymiotnik tyczy się jedynie i wyłącznie Ovsanny.
Nie ma co się czarować. Widać, że ta książka powstała tylko dlatego, żeby na niej zarobić, kiedy Zmierzch jeszcze jest na topie. Do wampiryzmu kompletnie nic nie wnosi, a wręcz powiela pomysły innych autorów. Zdecydowanie nie polecam.
"Tak więc wbrew temu, w co wierzą ludzie, nie płoniemy w promieniach słońca, [...] nie śpimy w trumnach wysypanych ziemią z ojczyzny, nie rozpadamy się w proch, kiedy umieramy. Natomiast rozpuszczamy się w wyjątkowo paskudny szlam."