Purpurowy, pomarańczowy, kasztanowy, szary, biały. Pomyślicie, że to przecież tylko kolory, nic wielkiego. Ale kolory czasem mogą decydować o tym, jak wyglądać będzie czyjeś życie. Bzdury? Tak myślicie? To zapraszam do miasta Aramanth.
Aramanth to miasto "równych szans"”, prawa, sprawiedliwości, jasnych zasad, gdzie każdy ma szansę. Szansę na to, by z dzielnicy szarej trafić do kasztanowej, a z kasztanowej do pomarańczowej, a potem może nawet do purpurowej, kto wie? Trzeba tylko uczyć się, zdawać egzamin, uczyć się, zdawać egzamin, a nade wszystko grzecznie funkcjonować w systemie. I tak od ukończenia lat dwóch aż do śmierci. Każdy członek rodziny pracuje na wspólną punktację, a ta decyduje o tym, czy będziecie się w ósemkę gnietli w jednym pokoju, korzystali z łazienki razem z sześcioma innymi rodzinami, czy też dostaniecie przestronny pałac z własnym basenem. Punktacja to życie, a życie to próby, doskonalenie i posłuszeństwo. Sprawnie działający i naoliwiony system, w którym wszyscy mogą sięgnąć szczytu, jeżeli tylko się postarają. Rywalizacja ponad wszystko, przecież każdy chce trafić na szczyt. A przyjaźń, hobby, relacje międzyludzkie? Ależ to nikomu nie jest potrzebne, rodzina musi piąć się w górę, a przyjaciele nie są potrzebni, mogą wręcz zawadzać. Spytacie: po co to wszystko? Jaki to ma sens? W imię czego? Takich pytań nikt nie zadaje, a jeżeli nawet zdarzają się takie buntownicze osobniki, to szybko trafiają do odpowiednich miejsc…
W takim oto świecie żyją bliźnięta Kestrel i Bowman. Pewnego dnia wszystko idzie na opak – ich najmłodsza siostra nie przechodzi pozytywnie swojego pierwszego egzaminu, ich ojciec nie radzi sobie z egzaminami i przez to coraz bardziej grozi im przeniesienie do gorszej dzielnicy, a na dodatek bliźniaki nienawidzą systemu punktacji i wiecznego oceniania. To wszystko doprowadza do szkolnego wybuchu Kestrel i pociąga za sobą całą lawinę następstw. Bliźnięta wraz z ich niespodziewanym przyjacielem – Mumpo – uciekają kanałami z miasta, a ich rodzina objęta jest wielorakimi sankcjami. Dzieci postanawiają odnaleźć głos "Pieśniarza Wiatru", machiny, która na pewno uwolni dusze innych i zniszczy system, w kleszczach którego funkcjonuje ich miasto. Jednakże, by odzyskać głos muszą zmierzyć się z Morah, złowrogą siłą, która jest odwiecznym wrogiem miasta, a w drodze do niej wielokrotnie uniknąć śmierci.
Tyle o fabule, nie jest ona skomplikowana, powiedziałabym, ze typowa dla książek fantastycznych dla młodszych czytelników. Odwieczna walka dobra ze złem, dzieci, które muszą ocalić swój świat, dojrzewanie i przemiana. I to chyba tyle wspólnego z cytowanym na okładce książki „Harry Potterem”. Więcej podobieństw nie widzę.
Fabuła jest prosta, język nieskomplikowany, generalnie można byłoby powiedzieć, że książka jakich wiele. Ale odróżnia ją właśnie świat, w którym została osadzona – obrazuje ona walkę z systemem, walkę o wolność życia, wolność słowa i czynu, walkę o możliwośc bycia sobą, o możliwość bycia jednostką, bycia innym, zaplanowania własnego życia, popełniania błędów i uczenia się z nich, walkę o normalność. Jest to równocześnie baśniowa opowieść o dojrzewaniu – dzieci w drodze dojrzewają powoli do innego spojrzenia na świat dorosłych, a dorośli dojrzewają do przejrzenia na oczy i buntu.
Ta książka kierowana jest głównie do młodszych czytelników, ma przesłanie jasne i dla nich. Według mnie jednak i dorosłym sprawić może wielką przyjemność, bo można w niej dostrzec wiele symboli, które dadzą nam do myślenia. To całe miasto utopia, te sysytemy, instytucje, walka z wolnością pod każdą możliwą postacią, zagrożenia – wszystko to ma wiele znaczeń i jest bardzo dobrym tematem do przemyśleń.
Język jest całkiem prosty, ale dosyć barwny, a na przykład przekleństwa używane w Aramanth (a raczej nieużywane, bo jak tak można!) doprowadzały mnie do śmiechu. Bo jak tu się nie uśmiechnąć, kiedy są one takie: baja jeża, pryska liwka, plurda czy pluskaj duskaj :D. Podejrzewam, że tak sympatyczny język po części zawdzięczamy tłumaczce. Książkę tłumaczyła słynna z lekkiego stylu Milena Wójtowicz. Bohaterowie zdecydowanie zdobyli moją sympatię, a ich przygody śledziłam wręcz z zapartym tchem. Historia jest prosta, ale niezmiernie wciągająca i bardzo się cieszę, że tom drugi mam już na półce :). A jednocześnie liczę na to, że Fabryka Słów wyda ostatni tom już w przyszłym roku.
Fabuła jest nieskomplikowana, jednak bardzo ciekawa, a autor stworzył bardzo barwny świat – te wszystkie plemiona, stwory, zwyczaje, zachowania są interesujące i dają dobrą bazę do dalszych części. Mam wrażenie, że to wszystko przychodzi mu z lekkością, że bawi się koncepcjami, słowami, myślami. Świat stworzony w książce ma szczególną atmosferę, jest bardzo baśniowy.
Niezbyt wiem do czego mogłabym się przyczepić, naprawdę nie widzę tutaj jakiegoś słabszego punktu, wad, nieścisłości. Jeżeli jakieś są, to są najwidoczniej tak niewielkie, że ich nie zauważyłam ;).
Porywająca, ujmująca, baśniowa, metaforyczna opowieść dla dużych i małych, którą według mnie naprawdę warto poznać! Polecam!
[Recenzja została wcześniej opublikowana na moim blogu -
www.ksiazkowo.wordpress.com]