Ostatnimi czasy rynek zalewają książki fantastyczne dla młodzieży, pełno też pozycji dla starszego czytelnika. A co z młodszymi zjadaczami książek? Kto zadba o ich wyobraźnię oraz rodzącą się miłość do literatury?
Odpowiedzią na te pytanie jest postać Jennifer Rowe piszącej pod pseudonimem Emily Rodda. Powieści tej australijskiej pisarki porównywane są do twórczości J.K Rowling – czy słusznie?
Moim zdaniem jest to troszkę naciągany chwyt reklamowy, choć pani Rowe nie można odmówić talentu, którym potrafi przyciągnąć młodego czytelnika.
O sile jej wyobraźni przekonałam się czytając szósty tom przygód poszukiwaczy kamieni Pasa Deltory. Jest to niepozorna książeczka, na którą w miarę wyćwiczony czytelnik poświęci nie więcej niż czterdzieści minut. Co w tym czasie zdąży zgłębić?
Niesamowity, groźny Świat Królestwa Deltory, w którym niebezpieczeństwo czyha z każdej strony, a zły Władca Mroku nie zna litości dla buntowników.
Cała seria opiera się na poszukiwaniu. W każdej części w centrum zainteresowania głównych bohaterów jest inny kamień mocy, który musi powrócić na swoje miejsce w Pasie Deltory – raz jest to Topaz, raz Rubin, w „Labiryncie Bestii” przyszła kolej na Ametyst.
Właścicielem pasa jest Lief. Wraz z nim w wyprawie bierze udział dzika Jasmine i stary strażnik Barda. Trójka przyjaciół zwróciła uwagę Władcy Mroku, który wysyła swoje sługi, aby uniemożliwiły dalszą wyprawę głównych bohaterów.
Jak sobie poradzą na nieznanych im lądach? Czy mogą zaufać ruchowi oporu?
Pomysł na całą serię uważam za bardzo dobry – nic nie zajmuje lepiej wyobraźni młodego czytelnika, jak zagadka, podróż, tajemnica oraz czekający na końcu wyprawy skarb. Moją uwagę przyciągnęły również niespotykane wcześniej potwory, jak straszne Olsy, mogące przybrać dowolną postać, aby potem udusić swą ofiarę, bądź też tytułowa Bestia.
Na pochwałę zasługują także ciekawe i bardzo pobudzające wyobraźnię opisy. Dzięki nim dostrzegamy grozę otaczającą głównych bohaterów, zło i zniszczenie, jakiego dopuścił się Władca Mroku:
„ W tym miejscu rzeka, z dala od gór i strumieni, które ją zasilały, stała się ospała, wąska i kręta. Wody miała ciemne i gęste, pokryte odrażającą pianą. Smród śmieci i rozkładu wisiał nad nią jak mgła. Gnijące połamane belki, szmaty i mnóstwo śmieci kołysały się na jej falach.
Woda niosła coś jeszcze straszniejszego. Od czasu do czasu tuż pod jej powierzchnią pojawiały się zwłoki otoczone wirami i bąblami powietrza, świadczącymi o obecności wijących się padlinożernych istot rzecznych.”
Niestety książka ta jest także pełna wad, które od razu rzucają się w oczy.
Pierwszą i moim zdaniem najistotniejszą są słabo zarysowane sylwetki głównych bohaterów, co sprawiało, iż trudno ich polubić oraz zrozumieć zachowania nie adekwatne do danej sytuacji.
Uważam też, iż autorka zbyt szybko stara się prowadzić główne postaci do miejsca ich przeznaczenia, przez co czytelnik ma czasami mętlik w głowie. Moim zdaniem powinna na chwilę przystanąć, dogłębniej skupić się na danej scenie, aby w pełni przekazać nam jej obraz i znaczenie.
Także dialogi pozostawiają wiele do życzenia. Często są drętwe i nie na miejscu, momentami tez nie pasują do osoby, która je wypowiada.
Autorka, jak na tak małe gabaryty lektury, zamieściła w niej zbyt dużo dziwnych nazw, czasami miałam wrażenie, iż wpychała je na siłę.
Również umiejscowienie w czasie trochę mnie dezorientowało. Podczas czytania, wywnioskowałam z opisów, iż Deltora to starożytna kraina, owiana tajemnicą, pełna magii i fascynujących stworzeń. Od razu kojarzyła mi się z odległymi czasami nie mającymi nic wspólnego ze współczesnością, dlatego zdziwiło mnie pojawienie się takich rzeczy jak druk czy chociażby guma do żucia.
To wszystko są jednak spostrzeżenia starszej czytelniczki, która pociąg do krótkiej lektury, wypełnionej po brzegi akcją, bohaterami z lekka naiwnymi, będącymi ciągle w ruchu oraz brakiem milowych opisów ma już, od jakiegoś czasu za sobą.
Czytając „Labirynt Bestii” próbowałam sobie przypomnieć, jak to jest mieć dziesięć, jedenaście lat i po raz pierwszy bez przymusu starszych, z kompletnie własnej woli czytać książkę. Sądzę, że po części mi się udało, dlatego też opisywaną pozycję oceniam pozytywnie, samemu znajdując sobie wytłumaczenie na wytknięte wyżej wady.
Wiadomo, dziecko łatwo się zniechęca, dlatego też gabaryty całej serii są idealne dla młodego czytelnika. Na czas też za bardzo nie zwracałam uwagi pochłaniając pierwsze książki, nie będące nudną lekturą szkolną. Pamiętam, jak potrzebowałam akcji, pełnej dynamiki i odpowiednich bodźców pobudzających wyobraźnię.]
Wszystkie te przymioty zawiera „Labirynt Bestii”. Choć nie śmiałabym porównywać serii „Pas Deltory” do sagi o Harry’ m Potterze, która dorasta wraz z czytelnikiem stając się jego najlepszym przyjacielem. Zaś cykl przygotowany przez Emilly Rodda, to pozycje, które moim zdaniem mają przygotować młody umysł do dalszego pochłaniania bardziej wymagających pozycji, ma budzić ciekawość światem fantastyki.
„Labirynt Bestii” to w moim pojęciu dobry prolog przed takimi pozycjami, jak „Eragon” Christophera Paoliniego czy znamienity „Władca Pierścienia” Tolkiena.
Polecam go każdemu czytelnikowi do trzynastego roku życia, jako wabik mający zachęcić do porzucenia Internetu na rzecz świata książki.