Co powiedzielibyście na możliwość spotkania pana Tolkiena lub Lewisa? Na możliwość podyskutowania z nimi przy kubku jabłecznika? Ja byłabym w piekło wzięta. I kiedy pojawiła się właśnie taka możliwość, co prawda tylko na kartach powieści, nie zastanawiałam się długo i czym prędzej sięgnęłam po „W poszukiwaniu króla” Davida C. Downinga.
Anglia, 1940 rok.
Tom McCord, młody Amerykanin, odwiedza miejsca związane z legendą o królu Arturze, aby zebrać informacje do swojej książki. Z kolei Laurę Hartman nawiedzają powtarzające się, zawsze takie same sny – śpiący król z lwem u stóp czy celtycki krzyż, wysoki jak latarnia. Tych dwoje, wspieranych przez Inklingów*, wyrusza razem w podróż do różnych zakątków malowniczej Anglii, aby odszukać dowody na istnienie króla Artura i znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. [Tak mała sugestia - nie czytajcie opisu, znajdującego się z tylu książki, ponieważ (według mnie) za dużo zdradza.]
Prostota książki to jeden z jej atutów. Podczas lektury nie musiałam zachodzić w głowę, aby zrozumieć jakieś niewiarygodne teorie. Wszytko zostało przedstawione w bardzo jasny sposób i dzięki temu mogłam się skupić przede wszystkim na lekturze. Nie było tam zawiłych konfabulacji, misternych zagadek, tajnych spisków, poplątania z pomieszaniem. Owszem, do rozwiązania była pewna tajemnica, ale autor sprawił, że główni bohaterowie podążali „po nitce do kłębka”, nie tracąc czasu na rozwikływanie enigmatycznych łamigłówek.
Książka poza tym bardzo urzekła mnie swoim klimatem. Jej karty przesiąknięte były skrywaną od wieków tajemnicą, dysputami teologicznymi prowadzonymi przez „małą kompanię dobrych druhów”**, atmosferą oxfordzkiego środowiska, pięknymi krajobrazami Anglii. Autor potrafił sprawić, że naprawdę czułam, jakbym przebywała w tamtych miejscach, uczestnicząc w opisywanych wydarzeniach. Sprytne poprowadzenie akcji, które sprawiło, że z każdą kolejna strona dowiadywałam się coraz więcej, nie powaliło mi oderwać się od książki.
„W poszukiwaniu króla” ma również duchowy wymiar. Znalazło się tam sporo teologicznych rozważań na temat wiary, nawrócenia, mitu umierającego boga, a rozmowy te prowadzone były przez samych członków stowarzyszenia Inklingów.
I to był dla mnie najlepszy i wprawiający mnie w zachwyt element tej książki - możliwość „podsłuchania” rozmów prowadzonych przez samego Tolkiena, Lewisa czy Williamsa. Znalezienie się z nimi w pubie pod Orłem i Dzieckiem i uczestniczenie w jednym z ich co wtorkowych spotkań, w czasie których dyskutowali, wspominali lub czytali fragmenty pisanych akurat książek. Co więcej, pan Downing wykorzystał w swojej książce autentyczne zdania wypowiedziane czy napisane przez tych wielkich pisarzy. Materiał źródłowy z jakiego korzystał Downing jest naprawdę imponujący. Dawno nic nie wzbudziło u mnie takiej ekscytacji, jak czytanie tych fragmentów książki.
Tak więc jeśli macie ochotę dać się oczarować erudycji Lewisa, Tolkiena i Williamsa, wyruszyć w podróż drogami Anglii w poszukiwaniu zaginionych artefaktów, poczuć nastrój oxfordzkiego środowiska – sięgnijcie po książkę „W poszukiwaniu króla” Davida C. Downinga. Tak jak jest to zaznaczone na okładce, tę pozycję czyta się jednym tchem.
* Inklingowie - nieformalna grupa oksfordzkich intelektualistów spotykających się w pubach w latach 30. i 40. XX wieku. Do Inkiingów należeli m.in. J.R.R. Tolkien, C.S. Lewis, Charles Williams.
** Lewis nazywa swoich przyjaciół „małą kompanię dobrych druhów”: Zaskoczony Radością, s.35 [informacja znajduje się w przypisach „W poszukiwaniu króla”]
[Tekst został opublikowany wcześniej na moim blogu
http://fantastyczne-zaczytanie.blogspot.com/ Zapraszam :) ]