Pamiętam, jak jeszcze całkiem niedawno usiadłam do książki „Fałszywe tropy” Katarzyny Wolwowicz i przepadłam. Po raz pierwszy od dawna nie mogłam oderwać się od lektury. Zachwyciłam się stylem autorki i sposobem kreowania bohaterów. Teraz miałam okazję przedpremierowo poznać „W otchłani”. Czy dorównała mojemu poprzedniemu spotkaniu z twórczością pani Wolwowicz?
Pewnego dnia Weronika poznaje Dawida - sporo od siebie starszego onkologa dziecięcego. Zakochuje się w nim bez pamięci i to z wzajemnością. Bardzo szybko decydują się na ślub. Chociaż wszystko zdaje się być idealne, przyjaciółki Weroniki zaczyna niepokoić tempo wydarzeń i brak informacji na temat Dawida. Na domiar złego zaczynają dziać się trudne do wyjaśnienia sytuacje. Weronika odbiera też list, w którym ktoś przyznaje, że zna prawdę o Dawidzie i jego mrocznej przeszłości.
Z kolei Filip ma problem z pogodzeniem się ze śmiercią żony. Postanawia przenieść się na odludzie i tam przeżywać swoją żałobę. Pewnego dnia spotyka w niecodziennych okolicznościach nieznajomą kobietę.
Czy te historie w jakikolwiek sposób się łączą? Co ma z tym wspólnego Dawid? Czy rzeczywiście jest po uszy zakochanym mężczyzną, czy psychopatą kryjącym swoją mroczną stronę?
Wiecie jakie to uczucie mieć, tzw. kaca książkowego? Ja do tej pory nie wiedziałam. Nie wiedziałam, jak to jest przeczytać ostatnią stronę książki, zamknąć ją i nadal przeżywać to, co dopiero przeczytałam. Nawet długi czas później, stojąc na przystanku, w głowie biegały mi myśli dotyczące bohaterów „W otchłani”. Zupełnie nie spodziewałam się takiej bomby emocjonalnej. Jak już w kilku tekstach wspomniałam, autorka wyrywa tutaj serce, kroi na kawałki, a ranę posypuje solą (oczywiście, metaforycznie). Chociaż brzmi to strasznie, to tak się właśnie czułam po przeczytaniu tej książki. I mimo takiego drastycznego porównania uważam, że jest to absolutny plus tej powieści.
Już wiecie, że „W otchłani” jest bardzo emocjonującą książką. A jak się prezentuje jako thriller? Zdecydowanie to thriller z krwi i kości. Mamy brutalne morderstwo sprzed lat, mamy tajemniczego bohatera, mamy podejrzane i niepokojące sytuacje, które dzieją się wokół głównych postaci. Niejednokrotnie mogą przechodzić ciarki przerażenia, co się wydarzy. Autorka zgrabnie prowadzi nas przez fabułę raz po raz odkrywając coraz więcej i kiedy już jesteśmy pewni, że wiemy wszystko, że tak dokładnie nam się wydawało, czeka nas nagły zwrot akcji wbijający w fotel. Czy można chcieć czegoś więcej od dobrego thrillera?
Kolejnym plusem jest kreacja bohaterów. Na tych zaledwie 300 paru stronach autorka przedstawiła nam bohaterów w bardzo wyczerpujący sposób. Pokazała przy okazji wiele aspektów psychologicznych. I podatność na silne uczucie, które nie przyjmuje do wiadomości, że coś może być nie tak. Można by powiedzieć zaślepienie z miłości. Z drugiej strony jest też pokazanie uczucia toksycznego, destrukcyjnego, które nie zna granic. A to jeszcze nie koniec tematu miłości, ale tego jednego aspektu nie zdradzę. Ponadto została przedstawiona siła manipulacji. Całokształt daje do myślenia i uważam to za kolejny plus tej książki.
Podsumowując, „W otchłani” to bardzo dobry, a dla mnie wręcz genialny, thriller, który wciąga bez reszty i nie daje o sobie zapomnieć. Świetnie poprowadzona fabuła z bardzo dobrze wykreowanymi bohaterami. Czytelnicza bomba emocjonalna. To na pewno nie jest moje ostatnie spotkanie z twórczością pani Katarzyny Wolwowicz. Ogromnie polecam!