..tak na pewno nie będzie.
Zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę, ponieważ non-stop zmagam się z bałaganem. W opisie lektury stało:
„Jak możesz uczynić swój dom miejscem jeszcze bardziej przyjaznym dla Ciebie i Twoich najbliższych? W jaki sposób poradzić sobie z wszechobecnym bałaganem panującym w mieszkaniu? Jak stworzyć miejsca przepełnione dobroczynną energią? Odpowiedzi udziela Autorka będąca doradcą intuicyjnym, konsultantką feng shui i cenioną mówczynią.”
Pomyślałam – fajnie. Nie byłoby nic lepszego niż poradzić sobie z bałaganem. Feng shui – może być ciekawe, bo z Dalekiego Wschodu, którego jestem fanką. Autorka ma na imię tak, jak mnie na co dzień wołają. Pozornie – same plusy. Ale jak się można przekonać, „są plusy dodatnie i plusy ujemne”…
Tess Whitehurst, oprócz bycia doradcą intuicyjnym, konsultantką feng shui oraz mówczynią, jest też witarianką, joginką kundalini i ekolożką. Prowadzi warsztaty i zajmuje się… magią. O książce napisano trochę ciepłych słów, ale jak się potem okazuje, sformułowane one zostały przez znajomych autorki (możemy znaleźć ich nazwiska w podziękowaniach). Z ciekawych rzeczy – jeśli ktoś poczuje potrzebę napisania do Tess Whitehurst listu – na końcu książki podany jest adres korespondencyjny do wydawnictwa, które oryginalnie opublikowało tekst.
Książka ma 229 stron plus trzy stron reklam wydawcy – Studia Astropsychologii. Ma miękką, lakierowaną okładkę, która niestety bardzo szybko zaczęła się rozwarstwiać w rogach. Czcionka jest dość duża, bardzo wygodna w czytaniu, marginesy są również według mnie odpowiednie. Tytuły rozdziałów i śródtytuły są pisane absolutnie uroczą czcionką, z zawijasami przywodzącymi na myśl celtyckie pismo.
Oprócz podziękowań i wstępu, tomik podzielony jest na 11 rozdziałów, zakończenie, dodatek o oddziaływaniu kolorów. Na końcu zawarto bibliografię, dane kontaktowe do autorki oraz notę o autorce (bo ciężko nazwać to notą biograficzną).
W rozdziale pierwszym Tess Whitehurst wskazuje, że bałagan w domu ma często związek z bałaganem w życiu. Ciężko nie przyznać jej racji. Autorka kategoryzuje typy przedmiotów, wśród których powinniśmy poszukać rupieci, a następnie pozbyć się ich. Fajny, przydatny opis, jednak już za chwilę pojawia się system „energetycznego” poznawania, co jest rupieciem, a co nie. Następnie – rytuał rozpoczynający porządki. Zapaliła się w mojej głowie czerwona lampka, która nie przestała się świecić aż do końca lektury.
Następny rozdział dotyczy porządków. Rozpoczyna się od pochwały produktów czysto ekologicznych. Pomyślałam: „acha, ekolożka”. Niestety w tych samym akapicie okazuje się że rezygnacja ze żrących czy toksycznych substancji ma zapewnić obecność wróżek w ogródku. Opis olejków eterycznych i esencji kwiatowych są dosyć ciekawe, wrażenie to jednak zostało zatarte przez rytuał „błogosławieństwo szczotki”, które ma zakląć magię w szczotce do sprzątania. Wkroczyłam w krainę guseł…
W rozdziale trzecim jest już tylko coraz bardziej abstrakcyjnie: poznajemy rytuały oczyszczające przestrzeń, w tym hałasowanie, odymianie, wizualizacje. Nic, co miałabym ochotę wykonać we własnym domu.
Kolejny rozdział traktuje o centrach mocy w domu, wywodzących się z feng shui. Rozplanowanie mieszkania według centrów mocy jest interesujące (sama odkryłam kilka analogii – np. że dobrze pracuje mi się miejscu, które rzeczywiście znajduje się w kwadracie „własna kariera i droga życiowa”). Natomiast potem Tess Whitehurst znowu sięga po rytuały – do tej pory bawi mnie myśl o rytuale oczyszczania łóżka, do którego potrzebne jest 40 białych róż („a przynajmniej ich tuzin”). Pomysł powieszenia lustra na ścianie nad kuchenką (jako wzmacniające energię tego miejsca o niezwykłej mocy) jest już moim zdaniem wyjątkowo absurdalne. Co ciekawe, autorka zdaje się trochę sama wstydzić swoich wierzeń (kilkakrotnie sugeruje, że jeżeli nie chcemy by nas sąsiedzi zobaczyli podczas rzucania uroków, możemy zrezygnować z części na zewnątrz ścian domu).
Piąty rozdział dotyczy mocy trzech sekretów, czyli po ludzku – rzucania zaklęć. Polega to na połączeniu gestu, wokalizacji (czyli wypowiedzenia słów) oraz wizualizacji/oczekiwaniu. Odnoszę tu wrażenie, że autorka swobodnie korzysta z gestów i bóstw z wielu religii (w tym katolickiej) zupełnie nie przejmując się tym, że tego typu praktyki w danej wierze byłyby prawdopodobnie herezją (bo nie ma problemu, by wzywać Archanioła Michała, jednocześnie wykonując gesty buddyjskie i wizualizować sobie deszcz pieniędzy).
W szóstym rozdziale jest mowa o kamieniach szlachetnych. Interesowałam się kiedyś minerałami. Chociaż nie jestem ekspertem, mam wrażenie, że tłumacz nie udźwignął przekładu nazw własnych kamieni. Akwamaryna to kolor, nie minerał. Kwarc cytrynu? Cytryn, bądź kwarc żółty! Kwarc różany? Różowy! Nie będę komentować procesu tworzenia esencji kamienia. Kojarzy mi się to z jego dokładnym umyciem bądź odkażeniem w brandy.
Następny rozdział poświęcony jest wróżkom i aniołom. Tak, aniołom też. Ponownie autorka miesza wszelkie dostępne religie, radząc budować ołtarzyki m.in. Archaniołowi Michałowi, Buddzie czy Hestii.
Część poświęcona roślinom nie jest specjalnie kontrowersyjna (gładko przeszłam nad kwestią pytania rośliny o podlewanie). Tess Whitehurst poleca uprawę na przykład aloesu (ze względu na jego wykorzystanie w medycynie), bazylii, lawendy (jako wabik na wróżki) czy szałwii (do sporządzania wiązek czy patyczków do okadzania).
Jeżeli chodzi o zwierzęta, to autorka wyraża przekonanie że powinny być wolne (np. trzymanie wizerunków przestawiających ptaki jest w porządku, a posiadanie kanarka już nie). Jedynymi zwierzętami, jakie dopuszcza do trzymania w domu są koty i psy.
Rozdział dziesiąty porusza tematy związane z aromaterapią. Zapalanie kadzideł, odymianie, stosowanie olejków czy mgiełek aromaterapeutycznych jest elementem rytuałów i przynosi różne efekty. Mi one zwykle po prostu poprawiają humor (pomijam odymianie), natomiast nie dorabiałam nigdy do nich magicznych teorii). Zapalanie świec również jest opisane w tym miejscu, polecając stosowanie świec w konkretnych kolorach (ale najlepiej ekologicznych), natartych konkretnym typem olejku, zgodnie z intencją rytuału.
Ostatni rozdział stanowi kompendium najpowszechniejszych rytuałów, jakie można przeprowadzać (błogosławieństwo domu czy przyciąganie pieniędzy oraz rytuały ochronne).
Ogólnie rzecz biorąc, oprócz rozdziału pierwszego i ósmego nie znalazłam w tej książce nic wartego polecenia ludziom pragmatycznym i trzeźwo myślącym. Jeżeli nie jesteś przekonany do odprawiania rytuałów i guseł, a twoja wiara kłóci się z przywoływaniem bóstw pochodzących z różnych religii – nie sięgaj po tę książkę. Jeżeli natomiast jesteś otwarty na metafizyczne odczuwanie rzeczywistości, to może znajdziesz coś, co ja swoim „szkiełkiem i okiem” ominęłam.