Ależ to było uproszczone! Tak, to jest ta cecha „Pół na Pół”, która najbardziej rzucała mi się w oczy podczas lektury. Zastanawiałem się zresztą, jakiego przymiotnika użyć, by oddać to moje uczucie, ale „infantylny” czy „dziecięcy” byłyby w tym wypadku zbyt mocne. W tej powieści wszystko jest właśnie, no, jakieś takie… uproszczone.
W pierwszym rzędzie tyczy to obrazu duszy powieściowej psychopatki. Mamy naprawdę wiele momentów, w których jesteśmy dopuszczeni do strefy jej psyche, autor zresztą bardzo wyraźnie wyodrębnił te rozdziały (jak tylko rozpoczniecie lekturę łatwo będzie się wam zorientować, co mam tu na myśli). I nader jednoznacznie widać, że jednocześnie nawet nie próbował się zbliżyć do jakiejkolwiek „dorosłej” psychologii przy tworzeniu jej opisów. Ba, nawet McPsychologia jest w tych rozdziałach ledwo-ledwo muśnięta! Co znamienne muśnięta tylko na samym początku naszych spotkań z tym zagadnieniem, zupełnie jakby pisarz chciał ten temat mieć już za sobą, „odwalić” go. A potem już niech sobie ta postać bryka po kartach powieści, "co z tego, że ma te problemy, pisałem już o nich, to teraz nawet gdy jesteśmy tuż przy niej, nie muszą nas one obchodzić, a co?" :) Serio, jesteśmy nawet nie obok tego, po prostu nie ma tego elementu poza tym niewielkim fragmentem w początkowym poświęconym tej bohaterce rozdziale.
I to uproszczenie przenosi się nam potem na całość tego tekstu. To kto jest dobry a kto zły jest wyłuszczone tak łopatologicznie, że chyba bardziej nie mogło :) I, tak, tak, dobrze się domyślacie, tych pierwszych postaci jest znacznie więcej, w końcu zbyt wiele zła w takiej powieści być nie może. Ciekawe, że o ile co do sporej części spośród negatywnych bohaterów Cavanagh daje nam jasne znaki, że takimi oni są, po prostu określając ich odpowiednimi przymiotnikami, o tyle ten spośród złoli, którego mamy chyba najbardziej nie lubić, tak określony nie jest, tu, mimo wszystko , definiują go wyłącznie jego wredne czyny, jakby pisarz raz, w wypadku tego właśnie człowieka, postanowił być troszkę ambitniejszym. Dalej sama historia też skrzy się od uproszczeń, to, w jaki sposób wprowadzona w tym tomie protagonistka trafiła do palestry, to, w jaki sposób stawiała pierwsze kroki weń itd. Szczytem jest tu chyba historyjka o tym, jak ochrona nie chciała jej wyprowadzić z budynku, bo jej (ochrony) szef był niesamowitym zbiegiem okoliczności kumplem jej (prawniczki) koleżanki - coś pięknego.
Choć, gdy w środkowych partiach tekstu zagrożone jest życie jednej z postaci i fabuła jest skonstruowana tak, że nie wiemy o czyj żywot idzie, autentycznie serduszko zaczęło mi szybciej pikać. Widać ten uproszczony sposób budowania akcji jakoś tam na mnie podziałał. I to niekoniecznie nawet na moje wewnętrzne dziecko, to było autentycznie dobrze (dobrze w ramach tego uproszczenia, dodaję od razu) napisane, a że przywiązałem się do stworzonej w ten a nie inny sposób postaci? Cóż, bywa.
Podobnie uproszczone zdają się być obrazki z sali sądowej, choć, znowuż, trzeba przyznać, że też jakoś tam się wciągamy w obstawianie "kto jest winny". Ciekawe, że tutaj także jedna scena wychodzi naprawdę dobrze (pierwsze spotkanie oko w oko stojących po przeciwnych stronach barykady prawników), potem już bywa różnie (kolejną super-tajną-naradę na której nikt ich nie może zobaczyć mają już w knajpie, w której jest kupa ludzi :) ). Ale generalnie proces jest dość ciekawie przedstawiony.
Aha, i od razu muszę dodać, że absolutnie nie mogę się zgodzić z ideologiczno-prakseologiczną warstwą powieści, w którą Cavanagh najwyraźniej wierzy i którą każe się kierować głównej pozytywnej bohaterce. Każdy, także winny, ma prawo do najlepszej obrony, każdy, nawet winny, ma prawo by jego obrońca był z nim i robił, co się da, by poprawić jego sytuację. To jest system, który stworzyliśmy i lepszego nie będzie. Za to minus, w ogóle też szerzej za to, że autor tak bardzo chciał, byśmy wierzyli, że jest ona jakąś super-prawniczką, choć, poza tą jedną akcją na początku (która zresztą szła trochę w poprzek tego założenia, które potem kazał jej przyjąć), jakichś super akcji nie miała.
Mocno naciągane 6/10, za nieźle zrobione sceny sądowe, choć ta naiwność, czy, okej, lepiej stosujmy konsekwentnie słowo to słowo - "uproszczenia", miejscami aż biły po oczach.