Na świecie mówi się około 7000 językami. Oczywiście są to dane szacunkowe, które nie mogą być podane ze stuprocentową dokładnością. Wpływa na to cała masa czynników, takich jak m.in. różnica między dialektem a odrębnym językiem i związane z tym kryteria. Jednak Gaston Dorren, ukazał nam w książce te języki, które ujete są w kryteriach od największej liczby władającymi nimi użytkownikami.
Zakładam, że jest to pierwsza i z pewnością nie ostatnia pozycja z zakresu nauk o języku ogółem i językach obcych, która pojawi się tutaj w najbliższej przyszłości. „Babel. W dwadzieścia języków dookoła świata” jest pozycją, która (według informacji zawartych na stronie lubimyczytac.pl) jest książką naukową, dotyczącą językoznawstwa, choć według mnie spełnia te kryteria, plus daje od siebie dużo więcej, ale o tym za chwilę. Autorem jest Gaston Dorren, pochodzący z Holandii lingwista oraz poliglota. Już to u mnie zapunktowało i skłoniło, by po „Babel” sięgnąć. Dlaczego? Ponieważ liczyłam na to, że książka pisana z punktu widzenia poligloty pozwoli mi bardziej odczuć zawiłości oraz koniugacje językowe i poznam wiele ciekawych historii z nimi związanych. Jest to dosyć ciekawe, ponieważ sama łapię się na tym, jak łatwo języki mogą namieszać – nawet te, które nie należą do jednej rodziny językowej (w tym momencie pozdrawiam wszystkich, którym tak jak mi zdarza się wplątać norweskie er w miejsce angielskiego are, lub pomylić norweskie określenie na słowo stary (gammel – gamle (odmieniony) z doniczką w hindi – गमला (gamala)). Konstrukcja tej pozycji jest dosyć prosta. Mamy wstęp plus dwadzieścia rozdziałów, z których każdy jest opowieścią o innym języku z danej nam tutaj dwudziestki, przy czym każdy z nich posiada stronę podstawowych informacji o tym, jakie są cechy szczególne w gramatyce, o liczbie tonów (jeśli je mają, jak w przypadku mandaryńskiego), czy też zapożyczenia, które w każdym z nich możemy znaleźć. Przez to mamy skondensowaną wiedzę w pigułce na początek. „Pomysł, żeby porwać się na całą dwudziestkę, kusił mnie przez chwilę, szybko jednak zrozumiałem, że nigdy nie opanuję choćby podstaw ich wszystkich w terminie, na który pozwalałby mi wydawca, konto w banku i – nie oszukujmy się – przeciętna długość życia. Postanowiłem więc spróbować tylko jednego… za to pełnego wyzwań.” I w ten właśnie sposób poznajemy pierwszą historię perypetii związanych z autorem próbującym nauczyć się wietnamskiego. Zdecydowanie dobry początek. To, co ujęło mnie w tej książce to przede wszystkim humor oraz mnogość anegdot z życia autora, które tylko podkręcają bieg historii. Bo tak, ta pozycja, mimo że jest ona z pozoru książką bardziej pod kątem naukowym (choć w tym momencie wchodzę ja i kiwam palcem, że hola hola, no nie do końca) jest też dobrą powieścią, momentami komedią i to w dobrym tego słowa znaczeniu. Czytelnik po prostu się przy niej nie nudzi, czego można było się obawiać, sięgając po nią. Autor często odchodzi od przyjmowania za pewnik omawiania jednego języka w poświęconym jemu rozdziale na rzecz polemiki i sformułowań porównawczych dotyczących innych języków obcych, w tym tych, którym nie jest poświęcona książka. Za przykład podam język portugalski, który posłużył jako pretekst do zastanowienia się nad historycznie ujętą rolą języka niderlandzkiego. Autor niejako przyrównuje znaczenie obu języków w znaczeniu językoznawstwa. Inną ciekawą rzeczą jest to, że Gaston Dorren nie poszedł tutaj w zawiłe tematy lingwistyczne i obszerne analizy, a zamiast tego skupił się na jednym lub ewentualnie dwóch najciekawszych aspektach języka. Przez to mamy do czynienia z pismem bengalskim, omówieniem różnic między hindi a urdu, czy polemiką nad angielskim jako światową lingua franca. Oczywiście to tylko kilka z przykładów. Gdybym miała się jednak do czegoś przyczepić, to musiałabym długo nad tym pomyśleć. Najzwyczajniej w świecie nic takiego nie przychodzi mi podczas pisania tej recenzji do głowy. Jedynym minusem, który zauważam po przeczytaniu „Babel” jest to, że moja głowa przesiąknięta jest wiedzą z tej pozycji i na razie czuję przesyt książek o tej tematyce. Prawda jest jednak taka, że to mogłoby dotyczyć każdej książki, a nie tylko tej konkretnej.