W dobroczynności też są granice!
Przed lekturą najnowszej powieści jednej z moich ulubionych zagranicznych autorek Diane Chamberlain nie miałam prawie żadnego pojęcia czym był program eugeniczny. Wiedziałam, że istnieje ingerencja w życie osób chorych umysłowo, ale że był czas i miejsce iż miała ona takie rozmiary nie miałam pojęcia. Jak się okazało po raz kolejny na ziemi dobrymi chęciami było piekło wybrukowane. Skrzywdzono wiele tysięcy osób pod przykrywką dobrych uczynków. Wprawdzie Ivy to postać fikcyjna, ale zdarzenia opisane w książce " W słusznej sprawie" miały jednak miejsce rzeczywiście w latach 60-tych XX wieku.
Powieść którą właśnie przeczytałam, a którą za pośrednictwem tej recenzji polecam ma dwie główne bohaterki. Młode kobiety pochodzące z dwóch różnych światów. Los zetknął je ze sobą i dobrze się stało. Ivy jest nastolatką pochodzącą z biednej rodziny. Wychowuje ją babka - stara i poważnie chorująca. Jej ojciec nie żyje, a matka przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Jej starsza siostra jest już młodą mamą. W domu panuje olbrzymia bieda, pomaga opieka społeczna. Pomaga, bo daje zasiłek, ubrania, ale i szkodzi, bo zbyt mocno ingeruje w życie podopiecznych. W imię wyższego dobra decyduje o sterylizacji. Przedstawicielką urzędu jest Jane. Młoda zaledwie 22-letnia kobieta, pochodząca z dobrego domu, wykształcona żona lekarza. Ale i kobieta o czułym sercu, która bardzo mocno angażuje się w pracę. Nie pracuje dla pieniędzy, dla sukcesu, ale drzemie w niej chęć rzeczywistej pomocy innym, którzy otrzymali od losu mniej, którym jest w życiu trudniej i stromiej pod górę. Sumienie Jane nie śpi. Nie daje się otumanić biurokratycznymi procedurami, obowiązującymi przepisami. Jane chce pomagać zgodnie z własnym sumieniem , z tym, co dyktuje jej serce. Tym samym na swoją głowę sprowadza poważne kłopoty...
Sięgając po tę powieść przygotujcie się na olbrzymie emocje. Zarezerwujcie tyle czasu, by przeczytać książkę od razu do samego końca. Inaczej chyba się nie da. Diane Chaberlain jak zwykle podejmuje bardzo kontrowersyjny temat. Trudny, którzy budzi kontrowersje. Nie boi się wciągnięcia czytelników w zagmatwane życie swoich bohaterów. Ukazuje z innej strony rzecz pozornie dobrą. Wszak opieka społeczna to coś na pierwszy rzut oka pozytywnego i potrzebnego. Są jednak pewne granice. Są sfery do których ingerencja człowieka nie powinna docierać. W imię zasad, w imię "zdrowego" rozsądku można bowiem zagłaskać przysłowiowego kota na śmierć. Zamiast dobra można wyrządzić zło, nienaprawialną szkodę, która zrujnuje czyjeś życie. Życie, a zatem dobro najwyższe. Lektura wyczuliła mnie na pewne słowo. Patologia. Jak łatwo nim operować, jak łatwo przypiąć łatkę. Jak łatwo pozornie ocenić. Zaszufladkować i mieć pozamiatane. Jane nie postępuje bezdusznie i schematycznie. Ona odbiera sytuację swoich podopiecznych nie rozumem, a sercem. Widzi to, co powinna. Jest czuła na cierpienie, na bezduszność prawa. Zasługuje na wielkie brawa za gesty odwagi. Bez wahania opowiedziałam się po jej stronie. Przyznałam jej rację. Jane zyskała moją sympatię. I pewnie postąpiłabym dokładnie tak jak ona.
Ta powieść otwiera oczy na wiele spraw. Pokazuje je dokładnie takimi jakie są. Autorka nie ubarwia, nie przysłania. Pokazuje ludzkie dramaty. I odważne postawy. Uczy, że za trwanie przy swoich racjach można oberwać spore lanie. Mimo to warto. Warto być sobą, warto mieć swój kodeks wartości. W końcu "odważni żyją krótko, ale tchórze wcale".
Kapitalna powieść, którą podobnie jak inne książki tej autorki z całego serca polecam.