Na powieść składają się prawie te same elementy co poprzednio , ponieważ akcja rozgrywająca się na orbicie planety Ranquil, a także na jej powierzchni, przypomina do złudzenia wydarzenia z poprzedniego tomu. Za to jest wprowadzonych kilka nowych elementów - przede wszystkim więcej statków Priminae, także tajemniczy byt zwany "Centralą" oraz pierwsze spojrzenie na konflikt oczami obcej rasy Drasinów. Są to ciekawe elementy, które wzbudzają zainteresowanie czytelnika. W tworzeniu takich pomysłów autor wydaje się być mistrzem, aczkolwiek o wiele gorzej wygląda już sprawa postaci i relacji między nimi. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fakt, że postacie są strasznie płaskie w tym konflikcie. Mamy tutaj dużo wojskowych, a jak wiemy od nich oczekuje się tylko ślepego wykonywania rozkazów - i to może maskuje część postaci, ale od samego dowódcy okrętu, na którego barkach spoczywa odpowiedzialność za przyszłość części sektora, oczekiwałbym głębszego wglądu w psychikę - tymczasem wydaje się on być do bólu sztampowym odpowiednikiem przykładnego kapitana Gwiezdnej Floty. Podobnie ma się sprawa z przedstawicielami Priminae, o których wiemy zasadniczo tyle, że są naiwnymi głupkami.
W odróżnieniu od poprzedniej części autor wprowadza do swojej historii więcej teorii. Przede wszystkim rozpisuje się przez chwilę o klasyfikacji cywilizacji wg Kardaszewa, która zakłada podział cywilizacji wg skali 0-3. Ciekawe ujęcie tematu i dość niecodzienne, tak samo jak wprowadzenie Chmury Dysona. Mam wrażenie, że autor rozkręcając się po pierwszym tomie próbuje nadać nowy charakter swojemu cyklowi, który miałby być skrzyżowaniem military sf z sielankową operą mydlaną podpartą elementami naukowymi. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy to dobre rozwiązanie, i czy przypadkiem nie jest na to już za późno, ponieważ kładąc nacisk na więcej akcji, zignorował niemal wszystkie inne aspekty stanowiące o charakterze dobrej powieści sf.
Generalnie powieść zaliczam do udanych. Czuje się w tym nieco wtórności oraz ogromną kompresję materiału, zbyt duże upchnięcie wielu wątków batalistycznych na siłę. Książka mogłaby spokojnie zamknąć się w 400-500 stronach i też byłoby dobrze. Jest więcej akcji niż poprzednio, ale ciągła zmiana lokalizacji wprowadzała duże zamieszanie. Niemniej powieść jest preludium do zbliżającego się wielkimi krokami nieuniknionego konfliktu na galaktyczną skalę. Na który to właśnie czekam.