Debiutanckie weird fiction Marcina Czuba pt. „Objawienie Bogini-Świni” jest jak robaczek uparcie ryjący w czereśni. Tyle, że robi to w głowie czytelnika. Konkretnie: w tym różowym, papkowatym, ukrytym w czaszce. Owo wrażenie potęguje fakt, że jest to powieść której nie da się, z jednej strony, przeczytać na raz, a z drugiej, na dłuższą chwilkę tak po prostu odłożyć. Mamy więc do czynienia z totalnie intrygującym, świńskim revange impasem. Takim, który przy okazji bezwstydnie łaskocze szare komórki.
W książce o której mowa, wbrew temu do czego jesteśmy przyzwyczajeni, to nie demon, a zwierzę (i to nie byle jakie bo ŚWINIA) postanawia opętać człowieka. Zmęczona tysiącami zgonów świńska bogini, zdecydowała, że zrobi „porządek” z ludźmi i zstąpi na Ziemię. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że rodząc się jako człowiek, nie będzie pamiętała poprzednich wcieleń i jaki przyświeca jej cel. Gdy wreszcie dotarło do niej to i owo, była już zamknięta w ośrodku dla trudnej młodzieży. Po swojej kolejnej śmierci (niebyt zresztą udanej), pozostała jej ostatnia deska ratunku: musi opętać człowieka i działać poprzez niego. To też nie okazuje się zbyt łatwe. Skuteczne spranie mózgu, to żmudny, nudny i czasochłonny proces. Na szczęście jeszcze za swego ludzkiego życia, świńska zmora, przezornie spisała indoktrynujący przyszłe ofiary dziennik, który znacznie ułatwia jej sterowanie dwunogami z zaświatów.
Kogo jednak opętać? A zwyczajnie: tego, kto się nawinie, zaglądając tam, gdzie nie powinien. Nie ma więc mowy o poszukiwaniu godnego wybrańca. Pada na naćpanego trującymi jagodami i podatnego na sugestie Konstantego, który bardzo szybko połyka haczyk. Niestety misja odwiecznej ponownie staje pod znakiem zapytania, gdy w chłopaku zakochuje się, prawdziwa, bo żywa, dziewczyna i wyczuwa, że ma nietypową konkurencję…
Można odczytywać tę sfiksowaną książkę jako groteskowe odniesienie do religii wszelakich, duchowego wyzwolenia przez ześwinienie, do całokształtu przemysłu mięsnego, międzygatunkowego spętania, a także totalitarnego wymiaru ludzkiego egocentryzmu. Chociaż w zakończeniu autor próbuje nasz odbiór poniekąd ukierunkować, to jednak do nas czytelników należy ostatnie słowo, czym treść w indywidualnym odbiorze jest „bardziej”. W moim odczuciu nie jest to manifest sensu stricto, tylko przede wszystkim eksperyment myślowy, któremu w zgrabny sposób udaje się uniknąć nadętego etykietowania – głównie dzięki subtelnościom i grotesce. Zamiast pretensjonalnych, dostajemy absurdalnie i sarkastycznie przegryzione, mesjanizm i ekoantymięsność.
Ta prozaicznie fikuśna powieść związana jest więc z tym, co ludzkości od wieków bliskie - niekoniecznie mam jednak na myśli znaczące wartości lecz raczej ciągnące nas wciąż w dół pasywne przekonania. Przy okazji to też śmiała wizja proponująca zamianę ról. Autor nie rości sobie na szczęście prawa do przekonywania nas, że potrafi wyjść poza ludzki punkt widzenia. Dlatego opowiadana przez boginię historia urywa się w odpowiednim momencie, zostawiając nas z domysłami na temat ewentualnych konsekwencji podstępnych zmian. Stąd już w sumie tylko krok do tego, by zacząć snuć apokaliptyczne wizje końca ludzkości, rodem z najkrwawszych metafizycznych horrorów. Przynajmniej takie podsunęła mi moja wyobraźnia.
Na uwagę zasługuje także oszczędna forma tak fantazyjnego tekstu. Język autora i dynamika sprawnego przekazu, zdradzają spore oczytanie i rozbudzający ochotę na więcej kunszt. Chrumkajcie więc w „Objawienie…”, bo warto!