Z pewnymi rzeczami się zwleka. Tak bez większego powodu. U mnie było tak właśnie z twórczością Murakamiego. Nawet nie wiedziałam, czy kiedyś po niego sięgnę. Ale jakoś ostatnio się wokół niego zakręciłam, poczytałam opisy jego książek i kilka z nich zapisałam na moją obszerną readlistę. W tym "Wszystkie boże dzieci tańczą". Ten właśnie tytuł poszedł na pierwszy ogień.
Podchodząc do lektury, nie miałam zielonego pojęcia, że to zbiór opowiadań. Chciałam przeczytać tę książkę, głównie dlatego, że kiedyś oglądałam dość dziwaczny (jednak ze specyficznym klimatem) film o takim tytule, oczywiście inspirowanym tekstem Murakamiego. Ale kto to wiedział, że to tylko jedno z opowiadań, a nie cała powieść?
I bardzo dobrze. Krótkie formy dobrze mi zrobiły, trafiły na odpowiedni moment w moim planie czytelniczym. Zbiór składa się z sześciu opowiadań. W tle każdego z nich majaczy motyw trzęsienia ziemi, co zgrabnie spaja je wszystkie ze sobą. Dwie z tych historii nie zrobiły na mnie większego wrażenia ("UFO ląduje w Kushiro", "Tajlandia"). Jedna była bardzo dziwna, ale czułam się nią mocno zaintrygowana ("Pan Żaba ratuje Tokio"). A trzy pozostałe lubię bardzo. Każdą za coś innego.
Moim faworytem okazał się "Krajobraz z żelazkiem". Morze w tle. I ogień. Filozoficzny facet, zagubiona dziewczyna i rozkminy o życiu (lub w tym wypadku bardziej o nieżyciu lub śmierci). Niesamowity klimat. Taka cicha psychiczna apokalipsa.
"Wszystkie boże dzieci tańczą" to opowiadanie trochę mniej w moim klimacie (skojarzyło mi się luźno z filmem "Kieł" Lanthymosa), głównie przez te całe backstory o sposobie wychowania głównego bohatera. Lubię za to historię obecną - gonitwę za domniemanym ojcem i moment nieprzerwanego tańca. To taka gloryfikacja trwania. Uwielbienie dla momentu, który się dzieje teraz.
Natomiast "Ciastka z miodem" to opowieść spokojna i ciepła. Dotyczy lekko skomplikowanych relacji romantycznych, czyli coś w sam raz dla mnie. Jest to ostatnie opowiadanie w zbiorze i kończy się ono melancholijnie, ale z wybrzmiewającą nadzieją. Zupełnie nie jak w przypadku opowiadań Salingera, gdzie kochany Jerome w ostatniej historii rzuca nam w twarz najbardziej depresyjnym zakończeniem z całego zbioru.
Chyba się polubiłam z Murakamim. Kolejną jego rzeczą, po którą sięgnę, będzie "Norwegian wood". Liczę na wrażenia.