Zwykle w obliczu debiutów przymykam oczy na pewne niedogodności i niedociągnięcia – w końcu nawet najwięksi pisarze mogli mieć kiepskie początki. Podobnie sytuacja miała się z Zasłoną kłamstw Jeri Westerson, której to lekturę zakończyłam z mieszanymi uczuciami, ale postanowiłam wówczas, że nie będę się określać, dopóki w moje ręce nie wpadnie więcej powieści tej autorki. Zaś teraz, po przeczytaniu Węża wśród cierni, mogę stwierdzić – jeśli dalej tak pójdzie, cykl ma spore szanse stanąć bardzo wysoko w moim osobistym rankingu.
Do Crispina Guesta, byłego rycerza, a obecnie samozwańczego śledczego, przychodzi spanikowana kobieta przekonana, iż zabiła pewnego mężczyznę. Mimo iż panna wydaje się nie być do końca przy zdrowych zmysłach, Ogar zgadza się przyjąć „zlecenie” – głównie po to, by wariatka dała mu spokój. Jednak kiedy w jej kwaterze faktycznie znajduje trupa jednego z członków zagranicznej delegacji, pojmuje, że sprawa jest znacznie ciekawsza i bardziej niebezpieczna, niż mu się na początku wydawało. Sytuacji nie poprawia fakt, że martwy ma przy sobie coś, na czym bardzo zależy królowi Anglii – Koronę Cierniową, niegdyś skąpaną w krwi samego Chrystusa. Tego, który ją założy, ponoć ma uczynić niepokonanym.
Autorka zaplusowała u mnie zmianą charakteru głównego bohatera; Crispin przestał być takim wielkim, egoistycznym dupkiem, odnoszących się pogardliwie do wszystkich, którzy próbują mu pomóc. Wydaje się, że wreszcie zaakceptował swój los albo przynajmniej zrozumiał, iż jego obecne otoczenie nie jest takie złe. Aczkolwiek... Guest jest inteligentnym facetem, jednak czasem pokazuje nieskończone morze głupoty. Po nieudanym zamachu na króla, o który oskarżono właśnie jego, ów mężczyzna... ucieka do oberży swoich przyjaciół. Koszmarnie, niesamowicie głupie. Mógłby to zrobić tylko ktoś niemający żadnego przygotowania, pojęcia o tym, jak prowadzi się dochodzenia, tudzież zwyczajnie pozbawiony odrobiny rozumu. To nie oczywiste, że najpierw sprawdzają, czy zbiega nie ma u jego bliskich? Tak oczywiste, że wręcz obraźliwe dla przestępcy, ale mus to mus. A Crispin pobiegł do znanej gospody i jeszcze spokojnie sobie tam zasnął... Nie tylko głupie, także egoistyczne – bez sensu narażał swoich bliskich.
Niesamowicie również przeszkadzał mi fakt, z jaką łatwością Crispin dostawał się do królewskiej siedziby. Jeśli istotnie byłoby to tak proste, tak banalne, po prostu poudawać kucharza czy kapłana przed strażnikami, to monarchie pokończyłyby się już na progu swego istnienia. Mam zamordować króla? Nic prostszego! Ino znajdę moje przebranie. Zaś po owym zamachu Ogara spodziewałam się poważnych trudności z dostaniem się do miejsca przeznaczenia, już liczyłam na jakieś sztuczki przeróżne, a tu bach! wszedł bez żadnego problemu i jeszcze towarzysza ze sobą wprowadził. Autorka powinna poważnie nad tym popracować.
Mimo tych mankamentów, lektura należała do przyjemnych, bowiem zaserwowana Czytelnikowi historia potrafiła trzymać w napięciu, zaś fakty nie były nam od razu ujawniane – czyli to, co destrukcje lubią najbardziej. Całość przebiegała płynniej i szybciej niż w przypadku poprzedniego tomu (mimo iż stron jest więcej), a dochodzenie Ogara straciło na chaosie.
Po drodze do końca pośmiałam się parę razy, cieszyłam, niepokoiłam i irytowałam – pełen wachlarz emocji, jaki powinien towarzyszyć czytaniu. Plastyczne opisy pomogły w zagłębieniu się w klimat wieków średnich – klimat brudny, mało uczciwy i wbijający ci kosę między żebra, by przetrwać. Postacie się zmieniły, odkryły przed nami swoje nowe twarze; absolutnie cudownym zaskoczeniem było poznanie prawdziwej natury Jana z Gandawy, ale o tym sza... Musicie sami się przekonać. Wróżę z tego wątku coś większego...
Krócej mówiąc – powieść ma swoje wady (jakaż książka ich nie ma!), ale jej zalety sprawiają, iż jest warta przeczytania. To dobra pozycja na zbicie wieczornej nudy.