Kilka słów wstępu, podobnego zresztą w przypadku obu książek Meszuge, to jest „Alkoholika” i „12 kroków od dna”, które właśnie miałem okazję przeczytać: część mojej rodziny to ludzie uzależnieni, więc od lat stykam się z tym problemem i od lat czytam poświęcone mu publikacje, poszukując informacji tak o samej chorobie, jak i o skutecznych sposobach wspierania swoich bliskich, więc trochę pojęcia na te tematy mam, a to także rzutuje na moją recenzję książki.
Zimą i wiosną 2011 roku w Internecie pojawiło się wiele szokujących informacji. Była w nich mowa o ocenie, jaką książkom Meszuge miał ponoć wystawić Benedykt XVI, ale o tym pisać nie będę, bo przyznam szczerze, że nie bardzo w nie wierzę. Wydaje mi się, że podczas przekazywania informacji „jedna pani drugiej pani” najpierw z jakiegoś duszpasterza trzeźwości zrobił się biskup, później kardynał i wreszcie… Ważny natomiast wydaje mi się fakt (fakt!), że książkę alkoholika, kwakra, człowieka, który jednoznacznie i wyraźnie pisze o sobie, że z katolicyzmem mu nie po drodze, wydało największe i najstarsze wydawnictwo katolickie w Polsce, a to już daje, a przynajmniej powinno dawać, dużo do myślenia.
Od pierwszych zdań wstępu, od momentu, gdzie autor napisał o alkoholizmie jako o miłości tragicznej, zdradzonej i przeklętej, czułem, że „to jest to”. A kiedy „Alkoholika” skończyłem, nie miałem najmniejszej wątpliwości, że jest to najlepsza książka na temat uzależnienia, jaką miałem w ręce. Ten człowiek wie, co pisze. Wie, co pisze do tego stopnia, że jest to wręcz szokujące, a nawet… niepokojące. I nie chodzi mi bynajmniej o opisy jakichś drastycznych czy intymnych przeżyć i zdarzeń.
„Alkoholik” to autobiografia, opowiadanie, które jest znakomitym, wciągającym „czytadłem”, a jednocześnie wnikliwą analizą postępowania, zachowania, dokonywanych wyborów, podejmowanych decyzji, ewolucji przekonań i zachowań, i to od wczesnego dzieciństwa do chwili obecnej, bo opisywana historia kończy się bodajże w 2010 roku.
Meszuge pokazał w „Alkoholiku” cały proces budowania predyspozycji do przyszłego uzależnienia się od alkoholu, wszystkie istotne etapy i wydarzenia z tym związane, a dotyczące kolejno: małego chłopca, nastolatka, młodego mężczyzny, dorosłego mężczyzny.
To chyba jest najbardziej szokujące – pierwszy raz w życiu mogłem prześledzić cały ten proces z pozycji bezpiecznego widza, by ostatecznie wraz z autorem znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd się biorą alkoholicy. Jak to się dzieje, że jedni ludzie na alkoholizm zapadają, a inni nie, choć wydawałoby się, że piją tak samo, czyli ryzykownie, a nawet destrukcyjnie.
„Alkoholik” zmienił całe mnóstwo moich przekonań i wyobrażeń, mimo że – jak już wspominałem – tego typu literatura oraz problematyka od lat nie są mi obce. Meszuge pomógł mi zweryfikować także wiele przekonań, jakie miałem o sobie samym. „Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze” – to była przecież prawda niepodważalna, moje życiowe motto, coś pewnego i oczywistego. Ale kiedy czytałem w „Alkoholiku” list, jaki Meszuge napisał do syna…
Jest w „Alkoholiku” coś jeszcze: pomimo koszmaru opisywanej sytuacji i zdarzeń oraz oczywistego tragizmu tej historii, jest w tej książce jakieś ciepło, wewnętrzny spokój, pogoda ducha. W tym momencie przychodzą mi na myśl słowa: „Bóg jest w niebiosach, a więc na ziemi wszystko jest w porządku”. Przyznaję od razu, że tego zjawiska nie rozumiem i wyjaśnić nie jestem w stanie.
I wreszcie… humor. Meszuge potrafi delikatnie i taktownie kpić z samego siebie, a w paru momentach (dmuchane łóżko i kot, odkrycie, że jest normalny) brzuch mnie bolał ze śmiechu.
Jednak najważniejszą wartością „Alkoholika” wydaje mi się przydatność tej opowieści w procesie wychowania dziecka. Wyraźnie widać tu, na jakie symptomy zwracać uwagę, czemu zapobiegać, jak przeciwdziałać. To jest niesamowite, że alkoholik, pijak, który zdaje się nawet studiów nie skończył, napisał książkę… w pewnym sensie także edukacyjną i dydaktyczną, po którą powinni sięgnąć rodzice i wszelkiego typu wychowawcy i opiekunowie – jeśli faktycznie na dzieciach im zależy.