Lubię czytać i lubię pisać o tym co przeczytałam. Nic więc dziwnego, że gdy dostałam propozycję zrecenzowania kolejnej książki to przyjęłam ją bez zastanowienia. Tak właśnie było z powieścią Krachta „Tu będę w słońcu i cieniu”. Ściągnęłam egzemplarz recenzyjny na czytnik i zabrałam się za czytanie.
Co z owego czytania wynikło? O tym za chwilkę.
Słyszeliście kiedykolwiek o Christianie Krachcie? Ja nie, i pewnie nikt nie słyszał, bo „Tu będę w słońcu i cieniu” to jego pierwsza powieść przełożona na język polski i wydana przez wydawnictwo FA-art. Kracht to szwajcarski pisarz, podróżnik i dziennikarz, znany szerszej publiczności ze swoich reportaży czy prozy podróżniczej. „Tu będę w słońcu i cieniu” to książeczka maleńka (ze względu na objętość) i dość specyficzna. Ja jakoś owej specyfikacji nie zauważyłam lub nie doceniłam, bo powieść mnie dosłownie zmęczyła.
„Tu będę w słońcu i cieniu” jest to opowieść pewnego Afrykańczyka, który albo imienia nie ma, albo imię jest zbyt brzydkie i nie warto go przytaczać lub autor nie miał na nie po prostu pomysłu. Pierwszy, okropny zgrzyt. Do końca powieści łudziłam się, że jednak poznam imię głównego bohatera, ale jak wiadomo, nadzieja matką głupich i doczekać się nie doczekałam. Wróćmy do fabuły. Afrykańczyk, jako dziecko został „wcielony” do akademii wojskowej, by w przyszłości dołączyć do szwajcarskiego wojska. Bohater - narrator jest komisarzem Partii Komunistycznej w Nowym Bernie. Dostaje on rozkaz - jego zadaniem jest aresztowanie Brażyńskiego, który nie dość, że jest Polakiem to jeszcze Żydem (nie ma lekko, oj nie, a szczególnie w czasie wojny, która ciągnie się od lat stu) i w dodatku jest on przeciwnikiem rewolucji. Bohater bezzwłocznie wyrusza w drogę, do twierdzy zwanej Reditą. To tam znajduje się „centrum dowodzenia światem”, czyli centrum dowodzenia szwajcarskimi siłami komunistycznymi. Podróż do twierdzy to jedna wielka męka w bajecznej scenerii padającego śniegu. Narrator podczas przedzierania się przez malownicze zaspy białego puchu natyka się na swoich śmiertelnych wrogów. Z owego mało sympatycznego spotkania z rządnymi krwi ludźmi ratuje go anioł, niejaki Uriel.
Po streszczeniu mogłoby się wydawać, że powieść ma w sobie to coś, że jest wyjątkowa. Kracht w „Tu będę w słońcu i cieniu” próbuje niejako „przerobić” historię. W jego świecie panuje wojna niosąca ze sobą, skąpaną we krwi, śmierć, która ma niezłe używanie. Pewnie myślicie, że powieść niemalże ocieka posoką, ale nie. Autor nie rzuca w czytelnika flakami czy innymi wnętrznościami. Zamiast tego wciąga go w chaotyczną opowieść swojego bohatera, który jak dla mnie jest jakiś taki, totalnie papierowy. Nie ma on uczuć, a jeśli je ma to ja ich nie zauważyłam. Młody oficer patrzy na świat oczami człowieka, który już nie wierzy w to, że wojna może kiedykolwiek się skończyć, bo przecież ta cała „krwawa jatka” ciągnie się już od stu lat, nie ma już ludzi, którzy pamiętają świat spokojny i cichy, bez wiecznych wybuchów, strzałów i krwi, która plami szkarłatem białe połacie śniegu lub brudny piasek wydeptanych przez uciekającą ludność, ścieżek.
„Tu będę w słońcu i cieniu” byłaby powieścią dobrą gdyby nie ten chaos, te dziwne nazwy wplątane w niezbyt spójną treść, drewniane dialogi i brak emocji. Przeważnie, gdy czytałam/czytam książki o wojnie (swojego czasu czytałam ich bardzo, ale to bardzo wiele) to zawsze towarzyszyły/towarzyszą mi przy tym najróżniejsze uczucia: od przerażenia do irytacji, rozpaczy, smutku. W tym wypadku tego zabrakło. Czytałam o śmierci, o trudnej podróży i brutalności i wiecie co? Nie wywarło to na mnie najmniejszego wrażenia. Kompletnie nic nie czułam, ale gdyby tego wszystkiego było mało to książka mnie po prostu irytowała. Irytowały mnie puste dialogi, których mogłoby tam wcale nie być. Drażniły niedopowiedziane sytuacje, a przede wszystkim dostawałam szału czytając o bohaterach, którzy jedyne co robią to oddychają i czekają na kolejne, mało sensowne rozkazy stwórcy.
Spodziewałam się naprawdę czegoś innego, a dostałam wyblakły, przerysowany obraz wojny i bohaterów pozbawionych emocji. Jedyny plus tej powieści to prosty język, który nie powinien zrazić czytelnika, jednak sama fabuła może nieźle zmęczyć, zniechęcić, a nawet zirytować. Jednak, jeśli macie ochotę na zajrzenie do świata stworzonego przez Krachta to wiedźcie, że robicie to na własną odpowiedzialność.