Nigdy jakoś za mięsem nie szalałam, więc chyba dlatego nie rozumiem fenomenu 'mięsnej książki'.
Na początku mam cholrendalnie ciekawą przedmowę o pisaniu książki. Po stronie mnie już zmęczyła, więc postanowiłam ją opuścić i przejść od razu do prawdziwej czytanki. Kiedy skończyłam książkę pomyślałam 'hej, a może ten wstęp miał mi pomóc w zrozumieniu dzieła?'. Wróciłam więc i przeczytałam go. Werdykt? Nie pomógł ani w ząb.
Rzecz się dzieje jakoś w latach 70 albo 80 może. Poznajemy Luo Xiaotonga, jego skąpą ale pracowitą matkę i jego ojca, obiboka z darem do szacowania mięsa na wole. Jest Lao Lan, którego trzeci wuj to jest Presley, Kennedy i Mao w jednym, a on nie ma ucha, bo mu ojciec Luo odgryzł kiedyś. Jest Dzika Mulica, kochanica tatuśka, którą Luo szanuje!, a Lao Lan najchętniej by sobie na niej poużywał, a tatkuśka zatłukł. W pewnym momencie tatusiek ucieka z Mulicą, by sobie żyć, a biedna żona zostaje z synem i stara się zapewnić mu przyszłość. Mało? Po kilku latach, gdy już matka i syn mają betonowy dom, traktor i ogólnie wyszli na prostą, wraca tatusiek! I to z córeczką. Chcecie więcej? Po kilkunastu latach, w środku książki, ta czwórka jest wspaniałą rodzinką, pracującą w ubojni swojego przyjaciela od serca, Lao Lana.
Syn to wspaniała postać - on kocha mięso, rozumie je, czuje. Ono do niego mów, macha swoimi małymi łapkami. No wspaniały człowiek, prawda? Tyle że ten syn to zwykły... niewdzięcznik! Pewnie, można powiedzieć, że to jeszcze dzieciak, ale no weź. Matkę zwymyśla od najgorszych, wciąż jest pewien, ze ta chce go zamęczyć czy zagłodzić warzywnym jedzeniem na śmierć. Co jest nie fer, bo ciotunia Mulica, kiedy był u niej z ojcem, zawsze dawała mu do zjedzenia kawałek wieprzka, pieska czy inną szyneczkę. Taka wspaniała z niej kobieta. Ma matce za złe, że tak i tak odnosi się do ojca. Ojciec jest dla niego dobrym człowiekiem, nawet po TYM, CO SIĘ Z MATKĄ STAŁO. Przebacza mu od razu to, ze go zostawił samego na kilka lat. Najbardziej irytowały mnie jego przechwałki, i nieważne, czy trafne czy nie, po prostu był zbyt pewny siebie, a może raczej pyszny. Rozdział Z AMUNICJĄ w pewien sposób pokazuje, że jest bajarzem, uwielbiającym opowiadać o sobie, a w gruncie rzeczy poza umiejętnością obżerania się mięsiwem, nie ma do zaoferowania nic. Jego paplanie o mięsie jest obrzydliwie podszyte miłością opartą na braniu. No hej, to tylko jedzenie, wynoszenie go na wyżyny nie sprawi, że będzie czymś więcej, niż kawałkiem ścięgien.
Lao Lan jest przedsiębiorcą bez etyki, początkowo wrogiem, potem przyjacielem i finalnie wrogiem. W powieści przewija się jego końskie przyrodzenie, ugryziony przez tatuśka kawałek ucha, tłoczenie 'obmywanie' wodą mięsa i zdradzanie żony na fotelu u fryzjerki. A żonę to spotykamy na pogrzebie, tak istotna dla niego jest. Postawiony mu przez RODZINĘ ZARZUT - uważam, że to zrobił. Na co miał czekać tyle lat?
Luo Tong, czyli tatusiek, jest najbardziej nijaki ze wszystkich postaci. Poza swoją ZBRODNIĄ (jeśli motyw był prawdziwy, to ej, jesteś hipokrytą! tobie wolno, a jej nie?) i bzykaniem na boku, oczywiście. Szefując w zakładach właściwie nie robi nic, tylko liże tyłek prezesa/ski i oddaje swoje stanowisko synkowi.
Yang Yuzhen, czyli matka, początkowo jest w moich oczach bohaterką - bo sama wychowuje syna, buduje dom i zapewnia mu przyszłość. Ale po przyjęciu męża powrotem i zbrataniu z Lao już traci blask. Zastanawiam się, czy faktycznie MIAŁA ROMANSA, i myślę, że tak.
O mnichu powiem tylko tyle, że niewiele się udziela i potrafi sam się zadowolić. Ale chyba z tego fakty ekstazy nie przeżywa...
Czytałam to dzieło jakiś miesiąc. Opasłe, fakt, ale też z językiem trudnym, poważnym. Opowieść dziecka pomieszana jest z tym, co się dzieje w świątyni. O ile wspominki są dość fantastyczne, to czas rzeczywisty jest piekielnie surrealistyczny, na dobrą sprawę mogłoby go nie być. Tekst przepełniają peany do mięsa, mamy także trochę seksu (co najbardziej jest tu ciekawe) i biznesowej myśli technicznej. Niektóre opisy, zbyt dobitne, przywołują na myśl piękno wojny - wiecie, że wojna piękna nie ma, prawda? Są momenty, szczególnie gdy mowa o zakładach mięsnych, kiedy siedziałam i czytałam, bo co dalej, co dalej. Ale kiedy wspomnę sobie początek, te sto pięćdziesiąt stron, to...
Czy warto kupić? Jeżeli cena spadnie poniżej dychy, czemu nie. Inwestowanie więcej pieniążków to strata kapitału. Czy gdyby był ciąg dalszy, to przeczytałabym go? Zdecydowanie nie. Trochę zawiodłeś mnie, Mo Yan. Czytając twoje 'Zmiany' czułam powiew wspaniałej historii, ale przy 'Bum!' wiatr niósł ze sobą smród spalonych byczych jąder.