Kiedy byłam małą dziewczynką, obejrzałam przypadkiem w telewizji film dokumentalny o zatonięciu Lusitanii. Niewiele z niego zapamiętałam, jeśli chodzi o szczegóły historyczne. Utkwiło mi za to w pamięci wiele czarno-białych zdjęć, zwłaszcza niemowląt, których na pokładzie statku było bardzo wiele. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie przeżyły one katastrofy, a wiele fotografii było zrobionych pośmiertnie. Były to tak straszne zdjęcia dla kilkuletniego dziecka, którym wtedy byłam, że pogrzebałam te wspomnienia w najdalszych czeluściach pamięci (co ciekawe zapamiętałam, że ten film był emitowany w tv w ciągu dnia, zdaje się w cyklu rodzinnego oglądania z dwójką, więc każdy mógł go obejrzeć i odnieść wrażenia, podobne do moich, a zapewne film nie nadawał się dla dzieci i widzów o słabszych nerwach).
Przeglądając LC, u któregoś ze znajomych, pojawiła się opinia o nowo wydanej książce Erika Larsona, poświęconej właśnie zatonięciu Lusitanii. Nazwisko autora, choć znane w kręgu literackim, nic mi nie mówiło. Nazwa statku zaś przywołała tamte wspomnienia z lat dziecinnych. Postanowiłam się z nimi zmierzyć, zwłaszcza, że historia bardzo mnie interesuje, a im bardziej jest zagadkowa, tym lepiej.
"Tragedia Lusitanii" to nie typowa literatura historyczna, to raczej fascynująca opowieść, niemal gawędziarska, oparta jednak na rzetelnych badaniach i twardych dowodach. Akcja prowadzona jest w taki sposób, że szczegóły nie męczą i nie nudzą, nawet jeśli dotyczą rzeczy "niekobiecych", jak prędkości statków, czy parametry torped. Szczegóły, których jest naprawdę sporo, pozwalają w pełni dostrzec te czynniki, które do tragedii liniowca doprowadziły i zrozumieć, jaki wpływ zatonięcie Lusitanii miało na przebieg dalszych działań w trakcie I wojny światowej.
Przy okazji poznajemy losy pasażerów, które wyłaniają się z ich zapisków, listów i wspomnień. Przejmujący opis zatonięcia statku naprawdę robi wrażenie na czytelniku. O ile można mówić o mankamentach tej pozycji, to brakuje w niej na pewno fotografii. Jednak od czego jest Wujek Google - można w nim wyszperać całkiem sporo materiałów na temat Lusitanii, czy wręcz całą stronę internetową jej poświęconą. A warto też rzucić okiem na umieszczony na YouTube film ukazujący moment wypłynięcia Lusitanii w ostatni rejs. Autor wspomina o nim w tekście książki i rzeczywiście nawet po ponad 100 latach, robi na widzu niesamowite wrażenie, tym większe w kontekście wiedzy o tym, co ze statkiem się stało.
Książka Erica Larsona na pewno jest pozycją godną polecenia, nie tylko miłośnikom historii. A autor zwrócił nią moją uwagę i być może przeczytam i inne jego publikacje.