Okres okołoświąteczny to dla mnie czas leniwy. Zwalniam wtedy czytelnicze tempo, częściej siadam przed telewizorem, by nadrobić filmowe i serialowe zaległości, choć zdarza mi się także wracać do ulubionych filmów. Nie oznacza to jednak, że całkowicie rezygnuję z czytania. W drugi dzień świąt sięgnąłem po polską klasykę – kolejną książkę z prenumerowanej przeze mnie serii Biblioteka Polska. Tym razem przyszło mi zmierzyć się z „Ludźmi bezdomnymi” Stefana Żeromskiego. Powieść, napisana jesienią 1899 roku, ukazała się już rok później nakładem warszawskiego wydawcy Bronisława Natansona.
Może wybór Żeromskiego na świąteczny czas nie był najlepszym pomysłem. Może powinienem sięgnąć po coś lżejszego, co czytałoby się łatwo, przyjemnie i szybko. „Ludzie bezdomni” to powieść dość krótka, ale wymagająca. To właściwie spektakl jednego aktora – Tomasza Judyma. Młody lekarz i romantyczny buntownik pragnie poprawić warunki życia pracowników fabryk, jednak szybko zderza się ze ścianą obojętności zarówno ze strony własnego środowiska, jak i fabrykantów. Dla tych ostatnich komfort, bezpieczeństwo i higiena pracy oznaczałyby wyższe koszty, a co za tym idzie – mniejszy zysk, na co nie chcieli się zgodzić. Wyzysk okazywał się znacznie bardziej opłacalny, a, co smutne, wielu lekarzy także przyklaskiwało temu stanowi rzeczy. Dlaczego? Bo trzymanie strony bogatych było dla nich bardziej korzystne – sytuacja, która, niestety, brzmi znajomo nawet dziś.
Judym sprzeciwia się temu jako idealista i antysystemowiec. Dla niego zawód lekarza to nie tylko praca, ale przede wszystkim posługa bliźniemu. Od początku jednak jest postacią tragiczną. Już na wstępie widać, że nie ma szans przebić „betonu”, z którym przyszło mu się mierzyć. Zbyt wiele przeszkód, zbyt wiele przeciwności... Jego porażka wydaje się nieunikniona, a sam Żeromski nie pozostawia nam złudzeń – Judym to Don Kichot walczący z wiatrakami, Pierre Bezukhov Tołstoja czy nawet Prometeusz z greckiej mitologii.
Można zarzucić Judymowi brak ciepła i uczuć, a jego relacja z Joasią Podborską, wielką miłością życia, wydaje się mało przekonująca. Wątek romantyczny sprawia wrażenie dodanego na siłę i zakończonego w sposób – z perspektywy współczesnego czytelnika – naiwny, wręcz głupiutki. Ale „Ludzie bezdomni” to nie opowieść o miłości. To historia o poświęceniu, walce z systemem i poszukiwaniu swojego miejsca na świecie.
Choć duża część akcji rozgrywa się w fikcyjnych Cisach, powieść otwiera malowniczy, ale ponury obraz XIX-wiecznej Warszawy – miasta „jakby stworzonego dla wszystkich, a jednak dla nikogo”. Sam Judym, wywodzący się z warszawskich nizin społecznych, choć nie wstydzi się swoich korzeni, czuje ich ciężar. To poczucie, między innymi, popycha go w stronę społecznictwa. Przełomowym momentem okazuje się scena, w której dostrzega warunki, w jakich pracują jego bratowa i inne kobiety w fabryce cygar.
„Ludzie bezdomni” to powieść pełna kontrastów, głównie społeczno-ekonomicznych. Żeromski zestawia przepych fabrykantów i właścicieli ziemskich z nędzą ich pracowników. Całość napisana jest pięknym, plastycznym językiem, bogatym w malownicze opisy zarówno przyrody, jak i przemysłowych pejzaży. Widać w tej książce pisarski kunszt Żeromskiego – autora, który w 1899 roku miał już na koncie kilka znanych utworów, takich jak „Syzyfowe prace”, „Siłaczka” czy „Doktor Piotr”. To literackie doświadczenie wyraźnie przebija z każdej strony „Ludzi bezdomnych”.
To kawał dobrej literatury z przesłaniem, choć bez większego ładunku emocjonalnego.
© by MROCZNE STRONY | 2025