Minęło 120 lat od pewnego mezaliansu, którym żył cały plotkarski Kraków pewnego listopadowego dnia roku 1900.
Skandal towarzyski i wydarzenie towarzyskie w jednym. Ślub poety Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczakówną w Bazylice Najświętszej Maryi Panny, zwyczajowo zwaną kościołem Mariackim, miał być tajemnicą, i był... tajemnicą Poliszynela.
Tłumy ciekawskich, niby przypadkiem, spacerowały w wiadomym kierunku.
Wydarzenie to, a ściśle mówiąc wesele, które odbyło się w pobliskiej wsi Bronowice, stało się tematem nie tylko plotek, ale również tłem dramatu Stanisława Wyspiańskiego.
Jednak wygląda na to, że Wyspiański nie był zbyt uważnym obserwatorem imprezy, a stała się nią "krakowska Panna Marple".
Owego listopadowego dnia na ślub poety z chłopką śpieszyła się również Profesorowa Zofia Szczupaczyńska.
W pośpiechu dosłownie rzuciła okiem na miejsce zbrodni na ulicy św. Jana, przy której mieszkała, w bramie na przeciwko.
Wprawne oko zarejestrowało jednak sporo i myśli Profesorowej od tego dnia zajęte były nie tylko ślubem i weselem, na którym miała się pojawić, jako osoba towarzysząca.
W dniu, w którym na weselu bawiła się wieś, miastowi byli zaproszeni na wieczór następny, nasza Zofia odwiedziła dozorcę bramy z na przeciwka i znalazła pewien drobiazg, którego przeznaczenie odkryła w wieczór wesela.
To tam, by odetchnąć od duchoty, wymyka się na zewnątrz, a jej wścibskie oko i ucho dojrzało i usłyszało to, czego sam Wyspiański nie dojrzał.
Zofia trafia w sam środek knowań mających na celu Rzeczypospolitej odbudowę.
Ale jak, co, dlaczego???
Tik tak, tik tak, tik tak...
Jako krakowianka przez zasiedzenie, ostatnio trochę uziemiona w domu, z przyjemnością, za sprawą tej książki, udałam się na spacer po Krakowie przenosząc się 120 lat wstecz, gdy miasto nie tylko hejnałem grało, ale i bulgocącymi rurami kanalizacji miejskiej, a wokół roznosił się zapach gnijących liści. Choć myślę sobie, że przy innych zapachach ten należał do tych przyjemniejszych.
To ten klimat dawnego Krakowa i jego mieszkańców przyciąga mnie przede wszystkim do tej serii, natomiast wątek kryminalny jest uroczym dodatkiem, a postać Szczupaczyńskiej czymś, co wywołuje uśmiech i śmiech.
Zachęcona lekturą w sobotę zrobiłam zakupy na Kleparzu, barwnie opisanym w książce, na którym dawno mnie nie było.
Cóż, czasem książka ni z gruszki, ni z pietruszki może stać się inspiracją weekendowego obiadu.
U mnie zagościła duszona cielęcina w cebuli z tłuczonymi ziemniakami i buraczkami na ciepło.
PS. Przepisu na danie w książce nie znajdziecie, ale intrygę nie tylko kryminalną już tak. A i Profesorowa przeżyje uniesienia nie tylko ze sprawą mordu związane.
Jednym słowem POLECAM!