Muszę przyznać, że czekałam na drugi tom „Wrzeciona Boga” z pewną niecierpliwością, dlatego chciałabym podziękować Wydawnictwu Szara Godzina za egzemplarz do recenzji.
Kiedy rozstawaliśmy się z Teosiem był on wciąż chłopcem z poobdzieranymi kolanami. Dlatego spodziewałam, że takim też zobaczymy go w części drugiej. A jednak nie. We „Wdowim groszu” nasz przyjaciel Teoś jest już dorosłym Teofilem.
Akcję mamy poprowadzoną dwojako, jednak w inny sposób niż w tomie poprzednim. Nie znajdujemy tu rozdziałów z perspektywy Teofila, zamiast tego autor zdecydował się na przeskoki w czasie.
Z młodym Teofilem spotykamy się w 1921 roku, śledzimy jego powstańcze kroki, słyszymy jak serce równym, mocnym rytmem bije mu dla Polski. Wszystko co robi, robi dla ojczyzny. Ale mamy też właściwą akcję, tę rozgrywającą się w 1935. Smród nazizmu już wdziera się w nozdrza, a Teofil, bohater powstań, młody, silny mężczyzna… czuje się przegrany, niepotrzebny i wyzuty jak skórka od chleba. Ma trzydzieści trzy lata i jedyne co utrzymuje go przy życiu to myśl o boju i powstańczych kamratach. Pracuje jako szkolny woźny, co uwłaszcza mu szczególnie i nie przynosi popularności wśród młodzieży. Jego żoną jest Klara, która poznaliśmy w pierwszym tomie, teraz pielęgniarka, mająca na głowie swoje ognisko domowe i biadolącego męża. Aż pewnego dnia na drodze Teofila staje jego przyjaciółka z przeszłości. Ale nawet ona nie jest w stanie wybić mu z głowy walki z Niemcami.
Przyznam, że poczułam się nieco rozczarowana, odkrywając, że Teofil w drugim tomie jest już dorosłym człowiekiem. Szczególnie lubię książki dla dorosłych, w których bohaterami są dzieci. Mają one nieprawdopodobny urok, jeśli oczywiście autor potrafi sobie z tym poradzić. A Andrzej H. Wojaczek radził sobie z tym jak nikt. Dlatego z zainteresowaniem śledziłam wątek nowego chłopca w szkole, gorola Ryśka, który nie potrafił odnaleźć się w śląskiej rzeczywistości. Wątek jednak nieco się urwał, mam nadzieję, że Pan Andrzej powróci do tego w trzecim tomie.
Trudno jednak mieć pretensję do autora o tak mocne przyspieszenie w czasie. Zapewne realizował swój plan na powieść, która mimo tego, że nie miałam już do czynienia z Teosiem, była świetna i zajmująca.
Autor ponownie wykazał się bardzo dobrym stylem i żartobliwymi dialogami, choć w związku z dorosłością i sytuacją życiową Teofila, komicznych sytuacji jest jednak mniej. Tak samo jak wydaje mi się, że w tym tomie dostaliśmy mniej śląskiej gwary. Na szczęście to co zaprezentowano, wystarczało aby książka po raz kolejny osiągnęła swój wyjątkowy klimat.
Ponownie z przyjemnością obserwowałam, jak w Teofilu budzi się świadomość narodowa. Tym razem pomogła mu w tym sztuka teatralna. Z prawdziwym przejęciem czytałam o jego pierwszych próbach na deskach sceny oraz wrażeniach jakie robiło to na widzach. Miłość do ojczyzny jest bowiem miłością niezwykłą, a miłość tak wielka, aby za nią walczyć i umierać zasługuje na podziw i uznanie, (tak, romantyczny to pogląd, ale pisząc to nie sposób nie myśleć o naszych niesamowitych ukraińskich sąsiadach, którzy bez wahania rzucili się w wir walki z rosyjskim agresorem). Ma to tylko jedną wadę. Teofil w swoim bojowym nastawieniu nie widział niczego poza walką i niedolą. Nie potrafił dostrzec Klary, która ciężko pracowała i prosiła o miłość. Nie dostrzegał Ewy, która mimo nieco egoistycznych pobudek, również próbowała tchnąć życie w tego zgorzkniałego mężczyznę.
Czytelnik może być zdziwiony, że w powieści zabrakło miejsca dla najlepszego przyjaciela Teosia z lat chłopięcych – Chimka Bugdoła. Trudno zgadnąć czy Chimek pojawi się w kolejnej części, ale jego przeprowadzka również musiała zostawić w sercu przyjaciela ranę. Postacią natomiast, która zasługuje na specjalne wyróżnienie jest Józef. Kuzyn Kłoska, dzielny zawadiaka to taki mężczyzna, który potrafiłby porwać za sobą tłumy. Mnie porwał.
Chyba nie polubiłam zbytnio dorosłego Teofila. Był mrukiem, który stanowczo za często zaglądał do kieliszka i stanowczo za często głupio ryzykował. Za progiem domu miał wszystko, czego tylko dorosły człowiek powinien chcieć i potrzebować, (w gruncie rzeczy człowiek nie potrzebuje wiele, to dach nad głową i ciepło domowego ogniska, które się odczuwa, kiedy zamyka się za sobą drzwi po całym dniu pracy). Być może zrozumiałabym go bardziej, gdybym została postawiona w podobnej sytuacji. Być może walka o ideały faktycznie jest wciągająca i uzależniająca, ale na przykładzie Teofila widać, jak bardzo jest też druzgocąca. Kiedy idealiści przestają być potrzebni, przychodzi szara rzeczywistość. Teofil żyjący dla ideałów, szukał w tej szarej rzeczywistości jedynie problemów, które rzadko udawały się rozwiązać po jego myśli. A biorąc pod uwagę fakt, że w powieści zbliżamy się do II wojny światowej, spodziewam się, że w trzecim tomie zobaczymy się z Teofilem w jednym z okopów.
Dziękuję Panu Andrzejowi za kolejne spotkanie z Teosiem Kłoskiem. Jednocześnie przyznaję, że martwię się o naszego bohatera i mam nadzieję, że jego autodestrukcyjne zapędy nie doprowadzą go w końcu na przysłowiowy stryczek. Czekam na trzeci tom, (mam nadzieję, że powstanie) z niecierpliwością. Autor zostawił nas z kilkoma znakami zapytania, więc gorączkowo odliczam dni do sięgnięcia po następną część.