Jay Kristoff, uroczy brodacz z Melbourne, nie wierzy w szczęśliwe zakończenia, ma najbardziej leniwego psa na świecie oraz żonę - tajną agentkę parającą się kung-fu. Podobno jest też nerdem, ale ile w tym opisie jest prawdy, tego Wam nie powiem. Pewne jest to, że ten oto pisarz popełnił debiut literacki w postaci pierwszego tomu cyklu "Wojna Lotosowa" - "Tancerze burzy". Książka reklamowana była jako japoński steampunk, a więc dzieło przeładowane jednym i drugim ku uciesze miłośników tejże tematyki. Mi, szczerze mówiąc, wystarczyły raptem trzy słowa-klucze, bym śliniła się na samą myśl o "Tancerzach burzy": Japonia, steampunk, gryf. Nie musiałam nawet patrzeć na okładkę - która, notabene, jest całkiem obłędna, lepsza nawet od oryginału - by rzucić się na powieść Kristoffa niczym wygłodniałe zwierzę (tudzież mól książkowy).
Ach, uwielbiam ten mój szósty zmysł, który mówi mi, kiedy spodziewać się dobrej lektury, a kiedy liczyć się ze średnio fascynującą historią. "Tancerze burzy" zasilają szeregi tej pierwszej - trudno bowiem uznać tę powieść za nudną. Nawet najbardziej wymagający czytelnik znajdzie w niej potężną dawkę akcji okraszonej całą gamą emocji, bardziej niż przyzwoitą fabułę, wyrazistych i dopracowanych bohaterów, cudowny świat przedstawiony oraz porządny steampunk. Jest to debiut jak najbardziej udany i powinien stać się powodem do uzasadnionej zazdrości ze strony innych debiutantów.
Yukiko to szesnastoletnia członkini klanu Kitsune i córka legendarnego łowcy potworów, który zabił królową Nagów i po zabiuciu tego podobno ostatniego stwora w Shimie pogrążył się w hazardzie, alkoholu oraz czarnym lotosie. Nieśmiała dziewczyna o nieprzeciętnym darze, kierująca się głównie własnymi zasadami oraz ze skłonnością do buntu, nie jest zbyt zadowolona z poczynań swego rodziciela, lecz mimo to wyrusza wraz z nim w niebezpieczną podróż, której celem jest schwytanie arashitory - inaczej tygrysa gromu lub - jak kto woli - gryfa. Stworzenia te są legendą i nikt poza krnąbrnym shogunem Shimy nie wierzy w ich istnienie. Lecz jak to w życiu bywa, bajki opowiadane dzieciom, by bały się psocić, stają się rzeczywistością. Yukiko w towarzystwie ojca i przyjaciół na własne oczy przekonuje się o tym, że w legendach o arashitorach jest sporo prawdy. Od momentu, w którym dziewczyna spotyka potężną, diabelnie inteligentną bestię, zaczyna się prawdziwa walka o wolność, przyjaźń, miłość i sprawiedliwość. I tylko ta dwójka może położyć jej kres.
Czytelnik właściwie już na wstępie zostaje wrzucony w wir wydarzeń i nie ma najmniejszych szans na odpoczynek od lektury, która nieprzyzwoicie wciąga i z pewnością będzie dla wielu osób powodem do zarywania nocek celem ukończenia książki. Osobnik nieprzyzwyczajony do nielichej ilości japońskiego słownictwa może z początku odczuwać lekką konsternację z tego względu, ale z pewnością bardzo szybko zrobi użytek z zamieszczonego na końcu słowniczka (bardzo przydatnego dla nowicjuszy - mi, niestety, na wiele się nie przydał, ale zdecydowanie cieszył moje oczy) oraz mapki z samego początku. Bardzo lubię, gdy powieść ma dopracowane uniwersum i okołoksiążkowe dodatki, toteż Jay Kristoff ma ode mnie plusa za poważne traktowanie swoich czytelników. Widać to nie tylko w dbałości o detale, ale również w finezji, jeśli chodzi o styl pisania autora oraz prowadzenie odbiorców przez rozemocjonowaną fabułę. Czytając, ma się wrażenie płynięcia razem z nią przez morze bohaterów oraz nabuzowaną akcję połączoną ze spokojniejszymi wątkami. Mówiąc krótko: Kristoff umie pisać, a Paulina Braiter-Ziemkiewicz tłumaczyć.
Przez całą książkę przewija się wielu bohaterów - tajemniczy Kin, odważna Kasumi, potężny i odrobinę głupi Akihito, czy też totalnie antypatyczny shogun. Jednak to Yukiko i Buruu (takie imię przyjmuje legendarny gryf) grają pierwsze skrzypce i dziwię się, że w wielu recenzjach spotykam się z zachwytami na temat głównej bohaterki uwikłanej w nieprzesadzony i nad wyraz poważny trójkąt miłosny (mężczyźni jednak dużo lepiej piszą o miłości - kobiety mają skłonność do melodramatyzmu), a tak rzadko czytam o wyjątkowym i przecudownym Buruu oraz jego relacji z młodą Lisiczką (z jap. Kitsune). Jakby nie patrzeć, to obok Yukiko jest on najważniejszą postacią w "Tancerzach burzy" i warto o tym wspomnieć, ponieważ tygrys gromu nie jest tępym zwierzakiem, lecz dostojnym i mądrym stworzeniem. Jak dla mnie Buruu to najlepsze, co się tej książce przydarzyło i głównie ze względu na niego mam tak dobre mniemanie o debiutanckim dziele Kristoffa.
O pierwszym tomie "Wojny Lotosowej" mogę powiedzieć jedno: jest boski! Nie zabrakło w nim ani obiecanego steampunku (ach, ci samurajowie z mechanicznymi katanami!), ani Japonii, ani wszystkich innych wyznaczników dobrej książki. Nie jestem zaskoczona jakością "Tancerzy burzy" - podświadomie czułam, że się nie zawiodę, no i proszę, miałam rację. Moim obowiązkiem jest uzmysłowić Wam, że warto sięgnąć po debiutancką powieść Jaya Kristoffa. Mam nadzieję, że z pomocą tej recenzji mi się udało.
Ocena: 6/6