Jodi Picoult złych książek nie pisze. Ona wydaje tylko same perełki, które działają na mnie jak narkotyk. Jej najnowsza powieść potwierdza powyższe stwierdzenia w 100 %. Kiedy otrzymałam książkę do recenzji miałam w domu remont, wszystko nie na swoim miejscu, pył i kurz, a ja jakby nigdy nic zasiadłam na przykrytym folią fotelu i oddałam się lekturze. I mogło wkoło się dziać wiele, mogły bomby spadać i się palić, a ja przeniosłam się do innego świata, do powieściowej rzeczywistości. I poznałam historię pewnej pary, która w życiu nie miała łatwo. A jednak ich losy tak bardzo mnie wzruszyły, wciągnęły i zaciekawiły. Głównymi bohaterami najnowszej powieści Picoult są Zoe i Max. Mają za sobą 9-cioletnie małżeństwo, które rozpada się. Oboje chcą być rodzicami. Ale natura nie jest dla nich łaskawa. Pojawiają się kłopoty natury genetycznej i medycznej. Na nic leczenie farmakologiczne i zabiegi in-vitro. Zoe ma za sobą dwa poronienia i poród martwego synka w 28 tygodniu ciąży. Ale chce kolejnej próby. Chce jeszcze raz poddać się sztucznemu zapłodnieniu. Max się nie zgadza, nie ma już siły przechodzić koszmaru, robić sobie nadzieję i patrzeć na zapłakaną żonę. Pragnie rozwodu i wyprowadza się od Zoe. Trafia pod dach swego brata.
Zoe zaś czuje się paskudnie. Nie tego się spodziewała po mężu. Cóż, życie czasem kopnie poniżej pasa. Oboje małżonkowie stają na życiowym zakręcie - zmieniają swoje życie o 180 stopni. On odnajduje pocieszenie w wierze i staje się gorliwym wyznawcą Jezusa, a ona zakochuje się w kobiecie. Ale to dopiero początek tej historii. Tym, którzy chcą poznać dalsze perypetie Baxterów polecam sięgnięcie po lekturę.
A myślę, że będzie to niesamowite przeżycie, bo poznacie naprawdę wspaniale napisaną powieść obyczajową z oryginalnym pomysłem na fabułę. Książkę, która wyzwoli w Was wiele emocji i niejako wymusi pewne refleksje. Sama zaś Autorka pisze niesamowicie obiektywnie, nie ocenia postępowania swoich postaci, nie poddaje ich krytyce ani pochwałom. Ona pisze o ich wyborach, czasem bardzo trudnych, o ich poszukiwaniu i odkrywaniu własnego ja, o codziennych zmaganiach, troskach i radościach. Zoe i Max przechodzą trudną drogę, popełniają błędy i dowiadują się wiele nowego o sobie. A równocześnie szukają szczęścia.
Picoult pisze bez sztucznej sensacji bez tabu o trudnych i bardzo kontrowersyjnych tematach. Bo już sam zabieg in vitro wywołuje burzę emocji i dyskusji za i przeciw, a jeśli dodamy do tego legalizację związków jednej płci i posiadanie przez nich dzieci to już wytworzy się wybuchowa mieszanka. Czytając doszłam do kilku wniosków. I uświadomiłam sobie jakie tak naprawdę jest moje stanowisko w powyższych sprawach. A dodatkowo doszłam do jeszcze jednego wniosku. Fundamentalizm to nie tylko cecha islamu - często ma on miejsce i wśród katolików. Ale nie wnosi nic dobrego. Raczej odpycha niż przyciąga w szeregi wierzących. Osobiście stronię od kościoła, który jest taki jak ten do którego trafia Max. To raczej grupa fanatyków świętszych od Boga, którzy żyją tylko krytyką i napiętnowaniem innych niż oni ludzi.
Książka Picoult pokazuje problemy bardziej realne dla Amerykanów niż Polaków. U nas raczej jeszcze nie dochodzi to takich sporów przed sądami. Ale mimo to lektura niesamowicie mnie zaciekawiła i przeczytałam ją jednym tchem. Picoult napisała dobrą aczkolwiek trudną książkę. Warto jej poświęcić czas.