Jakiś czas temu zaczytywałam się, ponownie, w „Kubusiu Puchatku” i „Chatce Puchatka”. Przygody i perypetie Misia o małym rozumku, który mieszka w Stumilowym Lesie są tymi, które od lat uwielbiam. A są dla każdego o każdej porze dnia (i nocy), bez względu na stan zdrowia, czy grubość portfela. Kubuś zawsze wszystko dostrzega, nawet motyla na kwiatku, czy bzykającą pszczołę nad głową (najlepiej gdy jest ich trochę więcej, bo to znaczy, że gdzieś w pobliżu jest miód). Nic mu nie umknie, a wszystko go zachwyca. Jest takim misiowym dzieckiem w futerku. I ta jego radość w dziwny sposób łączy się poniekąd z beztroską dzieci z niebieskiego domu.
To one dostrzegają każdy symptom nadchodzącej wiosny. Nie umknie im „NIC” i tym „NIC” zachwycają się w sposób, jaki tylko dzieci to potrafią. Bo nie ma jak wiosna – zwłaszcza po długiej i szarej zimie – bo ile można nosić drapiące w czoło czapki, puchate rękawiczki i niekończące się szaliki? A jeszcze gorzej, gdy się ma ponad 4-letniego brata Mikołaja, który ma zawsze tysiąc pomysłów na minutę i który nie zważa na ubiór, czy porę roku. Zawsze znajdzie coś, czym zaskoczy, a najbardziej mamę, której wówczas dziwnie ręce opadają.
Jest i Zosia, dwulatka, ale ją można zapiąć w wózku i póki co nie ma z nią kłopotów (do czasu aż ten wózek opuści). Jednak teraz Mikołaj przy niej, to już odrębna para (mokrych najczęściej) kaloszy, choć i te często gubi).
W Niebieskim Domu jest jeszcze Pawełek, Łucja, Emilka oraz rodzice (o stalowej wręcz cierpliwości) i najważniejszy (opowiadacz owych perypetii), czyli Daniel. Do tego należy doliczyć Tuptusia – królika i babcię Anielę i ciocię Monikę i wujka, ale na szczęście oni już (bez Tuptusia, oczywiście) mieszkają osobno. To tak pokrótce, bo każdego dnia dzieje się tak wiele, że nie dość, że trudno nadążyć za tym wszystkim, to tym bardziej spisywać (i to jeszcze czytelnie). W międzyczasie kończy się pandemia i nauka on-line (w której oszukiwała Marta), a zaczyna wojna na wschodzie między Ukrainą, a Rosją. Tysiące ludzi ucieka przez granicę i przyjeżdża do Polski. A i babunia Aniela też przyjeżdża (na szczęście nie ucieka z przymusu) i trafia pod dach domu cioci Moniki. Od tego momentu w napiętym grafiku dzieciaków trzeba było od czasu do czasu wcisnąć odwiedziny u Babci i dać swój czas komuś, kto się z takiego prezentu ucieszy (nie tylko w ramach okresu Postu). Ale – co się okazuje – ten czas z bunią Anielą staje się czymś na miarę historii. Staruszka opowiada o tym, co przeżyła, co się działo, o czym marzyło. Spotkania stają się lekcjami historii – nawet lepszymi niż te szkolne, bo nikt nie myśli o wagarach, a bunia, jako nauczycielka jest wspaniała. Na jej lekcjach frekwencja jest 100%-towa.
Autorka, Natalia Przeździk tak, jak łączy zimę z wiosną, tak też łączy pokolenia. Babcia cieszy się z wizyt wnuków, a one spędzając z nią czas czynią dobro. A i wiele zyskują. Nie dość, że poszerza się ich widza, to i czynią dobro i stają się zdyscyplinowani w obietnicach spotkań. Jest tu też i nauka i zabawa i czas na lenistwo. Rodzina ma być wszystkim – o tym w głównej mierze są historie z „Błotnych stworów”. Rodzina to nie tylko dom, lecz rodzina to ludzie, którzy w nim żyją. W domu się dorasta, uczy i mądrzeje. W domu się bawi, uczy i marzy. W domu się odpoczywa, ale w domu też się dokucza (czasem). W domu słychać śmiech. Tu tworzy się ciepło (naturalne) i do domu chce się wracać (choćby na gorące kakao, czy maślane ciastka – najlepiej polane czekoladą).
W „Błotnych stworach” są i Święta i jajek malowanie i palmy i śniadanie wielkanocne (jedyne tak pyszne w roku) i jest zapach dochodzący z piekarni, w której akurat piekły się bułeczki. Natalia Przeździk łączy codzienność z życiem rodzinnym. Uczy dzieci bycia słownymi, dobrymi i zaradnymi. Uczy radzenia sobie w każdej sytuacji. Ukryła w perypetiach bohaterów z Niebieskiego Domu prawdę o życiu – dosłownie – i chyba to sprawia, że „Błotne stwory” każdy odbierze inaczej. Dorośli odnajdą tu kompendium wiedzy rodzicielskiej, dziadkowie dawkę (leczniczą) śmiechu, a dzieci wyjątkowe historie o sobie. Lektura da korzyść każdemu i każdemu poprawi humor. Pozwoli uwierzyć w istnienie dobra, w miłość i bezinteresowny uśmiech. A co najważniejsze – według mnie – pozwoli uwierzyć w szacunek, o którym tak często zapominamy.
Same plusy.
Za świetny czas spędzony z lekturą dziękuję Stowarzyszeniu Sztukater.
#agaKUSIczyta