A co powiecie na horror o magicznej wodzie mineralnej, po której spożyciu ukazują się duchy? Pewnie sobie pomyśleliście - borze szumiący, co za absurd i androny! To na pewno nie mogło się udać! I macie absolutną rację!
Po przeczytaniu opisu fabuły i wychwalających tę powieść pod niebiosa blurbów jednego z najlepszych (imo) i moich ulubionych pisarzy kryminałów Michaela Connelly’ego wiedziałam, że MUSZĘ “Tajemnicę Rzeki Lost River” przeczytać. Miało być przerażająco, błyskotliwie, intrygująco, mistrzowsko (huehuehue), akcja miała być wartka, a postaci ciekawe. Tere-fere, nic z tego! Intrygujący i obiecujący był sam początek, a potem to już równia pochyła w dół. Dokończyłam tę książkę tylko dlatego, że byłam ciekawa jak to się wszystko skończy - jak autor pozamyka i powyjaśnia mocno pogmatwane, zagadkowe (i absurdalne) wątki. Autor - przez Lee Childa porównywany do Kinga i Strauba (huehuehue - albo razcej wtf?!) - chyba sam ogarnął, że z takich dyrdymał jakie powypisywał nie da się logicznie wybrnąć i zostawił czytelnika - w większości - bez odpowiedzi. Nieliczne wyjaśnienia, po które Koryta się pokusił są wyjątkowo niesatysfakcjonujące, nieporadne i banalne. Lepiej już było zostawić wszystkie wątki otwarte. Lektury nie uprzyjemniali również bohaterowie - nie ciekawi, a wręcz przeciwnie! Z tak nijakimi, jednowymiarowymi, nudnymi postaciami dawno się już nie spotkałam. Trochę lepiej wypada czarny charakter - bo jako jedyny posiada jakąś bardziej wyrazistą cechę osobowości - a mianowicie jest okrutny. Szok i niedowierzanie - zuy antagonista. Niebywałe! Główny bohater to ciapa jakich mało. Nieogar level hard. Iloraz inteligencji na poziomie wróbla. Już po pierwszych stronach zaczął mnie męczyć jego brak mózgu i nawet nie zliczę ile razy życzyłam mu, żeby zatruł się pitą przez niego w hektolitrach 80-letnią wodą (serio, kto normalny ot tak otwiera butelkę z prawie stuletnią wodą i radośnie bierze parę łyków?! hasztag pochwała głupoty). Takich kompletnie pozbawionych logiki działań i decyzji podejmowanych przez bohaterów jest w tej książce na pęczki. Jakbym chciała wszystkie wymienić to wyszłaby mi litania na parę stron A4.
Nie popełniajcie tego błędu co ja i nie męczcie się z tą (za) długą 500-stronicową zbieraniną arcynudnych głupot. W sumie to teraz tak sobie uzmysłowiłam, że nawet mnie śmieszy jak główny bohater przez ¾ książki lamentuje, jak to on nie może normalnie funkcjonować - i żyć w ogóle - bez 80-letniej wody. Śmieszki heheszki, ale i tak nie polecam.