Co się mieści w dwóch walizkach? Ile rzeczy można spakować gdy wstępuje się do klasztoru i całkowicie porzuca dotychczasowe życie i to w wieku 21 lat? Sprawdziła to autorka powieści Veronika Peters. Jej powieść to jakby dziennik – reportaż opisujący życie młodej kobiety w klasztorze. (autorka naprawdę spędziła 11 lat w klasztorze benedyktynek) Wraz z bohaterką przechodzimy przez stopnie wtajemniczenia, poznajemy trudności i problemy, występujące w procesie przystosowywania się do nowej, zupełnie odmiennej rzeczywistości.
Czemu Veronika wstępuje do klasztoru? Mając dom, dobrą pracę, przyjaciół i osobę, która chcą z nią spędzić całe życie? To miała być po trochu ucieczka, chęć nabycia doświadczenia chęć realizacji marzenia o znalezieniu nowego punktu wyjścia, jak również punktu odniesienia, do tego, co już do tej pory w życiu poznała i się nauczyła?
Klasztor to zamknięty mały świat, rządzący się swoimi prawami, którym trzeba się podporządkować. To decyzja o życiu we wspólnocie, która ma się stać ważniejsza niż Twoje własne potrzeby. Trzeba się tego nauczyć, trzeba się otworzyć na tę „społeczność” dać coś z siebie, oddać siebie. Odnalezienie się w tym świecie nie jest łatwe dla osoby, którą cechuje negatywny stosunek do autorytetów, niemożność podporządkowania się regułom i poddania kontroli. A w klasztorze trzeba stać się wewnętrznie wolnym, otworzyć się na to, co nowe, co dobre, co płynie z nauki i obcowania z innymi siostrami. Bohaterka próbuje ale wciąż buduje wokół siebie ścianę, blokuje się na innych, nie potrafi, właściwie nie posiada życia duchowego. Przyczyn, w dużym stopniu, należy upatrywać w jej podejściu. Od samego początku traktuje to jak zabawę, przygodę, w której zakłada, że na pewno stąd odejdzie. A oddalanie tej decyzji traktuje jako nowe wyzwanie. Drażniło mnie to, bo nie taki powinien być cel kobiet oddających życie Bogu. To trochę jakby kpiła z powołania innych, nie traktowała poważnie całej tej instytucji i swoim zachowaniem lekceważyła inne siostry. Owszem starała się ale tylko po to, by udowodnić sobie, że potrafi, że jeszcze wytrzyma. Ta chwila, gdy ona ten klasztor opuści miała nadejść prędzej czy później bo to z góry zostało przez nią założone. I nie jest tu wytłumaczeniem fakt, że musi tu wciąż zaczynać coś od nowa, że wpada stopniowo w rutynę, której jej nie brakowało przecież w życiu poza murami. To wszystko tylko preteksty.
W tym rzetelnym opisie życia klasztornego intrygujące są realia życia w tym środowisku. Autorka ze szczegółami oddaje atmosferę, panującą w klasztorze, opisuje wszystkie zwyczaje, zasady i nakazy obowiązujące tam, a to wszystko w większości przez pryzmat relacji między siostrami. Wnikamy za te mury i mamy szansę wcielić się choć na chwilę w jedną z sióstr. A siostrzyczki te to, wbrew pozorom, normalni ludzie, popełniają błędy, chcą się i bawić i pościć, bo życie tu trzeba umieć podzielić. Tworzą wspólnotę, która potrafi sobie pomagać w sytuacjach kryzysowych i trudnych, ale i powiedzieć co myśli, gdy nie podoba im się zachowanie innych.
Wiele z tych kobiet naprawdę pokochało Weronikę i się jej oddało, poświęciło czas i serce.
Wiele to bohaterce dało, choć brzmi to może paradoksalnie, nauczyło ją życia. Dlatego tym bardziej nie podoba mi się, jak zniknęła, mogła okazać szacunek tym kobietom, z którymi jednak wiele ją łączyło, nadużyła ich zaufania. Odeszła bez słowa, bojąc się dyskusji, przekonywania – okazała się najzwyczajniej w świecie tchórzem. Potraktowała to jak pobyt w klasztorze wg religii buddyjskiej – gdy można spędzić w klasztorze tyle czasu ile potrzeba, by osiągnąć cel. Ale nie w europejskich realiach. Bohaterka najwyraźniej potrzebowała tego, to był dla niej krok do przodu, który musiała zrobić, by móc normalnie żyć. Ale zdecydowanie nie podobała mi się jej postawa, zepsuła mi odbiór i rozczarowała. Mimo tego, ta powieść to dość ciekawa lektura, nie zetknęłam się do tej pory z taką tematyką.