Podobno wyjątkowe książki piszą wyjątkowi ludzie, z bogatym życiem osobistym. Nie trzeba mieć jednak na swoim koncie wielkich osiągnięć, aby napisać powieść, o której nie będzie można zapomnieć na długo po lekturze. Pisarz w żadnym wypadku nie może uchodzić za autorytet społeczny, a mimo tego udało mu się stworzyć dzieło swojego życia, które daje do myślenia.
Tytułowy Shantaram oznacza w języku hindi „boży spokój”. Takie imię nadali bohaterowi książki, Lindsayowi (później w skrócie Linowi) przyjaciele. Ta książka przedstawia historię mężczyzny, który próbuje odkryć prawdę o sobie podczas pobytu w Indiach. Droga do jej odnalezienia wcale nie jest taka prosta. Na głównego bohatera czyha mnóstwo niebezpieczeństw: handel bronią i narkotykami, ucieczka z więzienia, przemyt, porachunki gangsterskie. Po drugiej stronie tej wędrowniczej barykady czeka na niego szczera miłość, przyjaźnie, poznawanie życia i filozofii Wschodu, wraz ze swoim przewodnikiem. Czy Lin (Shantaram) dowie się całej prawdy o sobie?
Pierwszy element tej powieści, wymagający szerszego ustosunkowania się, to jej bohaterowie. Lin jest człowiekiem zagubionym, który dopiero odzyskał upragnioną wolność (co wcale nie było łatwe!). W Indiach miał zostać na kilka dni, jednak stało się inaczej. Oczarowany nowym miejscem, przemierza kolejne kilometry. W tej wędrówce po nieznanym lądzie towarzyszy mu jego przyjaciel i zarazem osobisty przewodnik - Prabaker (później zwany przez Lina „Prabu”). To bardzo energiczny mężczyzna, nieco zdezorientowany, ale zarażający swoim entuzjazmem innych. Jego składnia zasadniczo odbiega od norm stosowanych w języku polskim i wywołuje uśmiech na twarzy. To jeden z charakterystycznych elementów tej postaci, która potrafiła rozbawić nawet jednym zdaniem: „Ktoś był wzywający policję” - dziś tak nikt nie mówi. Bardzo wyrazisty, sympatyczny bohater, który w najtrudniejszych chwilach służył Linowi wsparciem. Z drugiej strony pojawia się Karla - Amerykanka szwajcarskiego pochodzenia, do której uczucie stopniowo dojrzewa w głównym bohaterze. Bardzo oschła, zdystansowana. Jej zachowanie przywodzi na myśl portret kobiety upadłej. Stąd niektóre osoby może odpychać. Dzięki takiej kreacji bohaterów dostrzegalny jest kontrast pomiędzy wykreowanymi postaciami powieści.
Fabuła książki jest podzielona na kilka części, co pozwala na nieco odpoczynku. Początek zwiastuje naprawdę obiecującą i godną uwagi opowieść. Dużo się dzieje, mnóstwo zwrotów akcji i nowych wydarzeń, w które wręcz trudno uwierzyć. Wątek sensacyjny łączy się w tej powieści z historią obyczajową, naznaczoną wielką miłością, która stopniowo opętuje umysł głównego bohatera, zmienia jego sposób myślenia o pewnych sprawach. Z upływem kolejnych stron daje się odczuć coraz większe zainteresowanie fabułą. To historia spójna, logiczna, intrygująca. Taka, która potrafi odmienić życie.
Przyglądając się konstrukcji tej monstrualnej w swoich rozmiarach powieści, być może trudno będzie uwierzyć w pewien fakt: jej fabuła została oparta o prawdziwe wydarzenia! Historia autora, Australijczyka, została opowiedziana ustami wykreowanych przez niego bohaterów. Pisarz w 1978 roku został skazany za handel narkotykami. Nie odbył wymierzonej mu kary, gdyż uciekł z więzienia w biały dzień, umykając uwadze strażników. Wkrótce przedostał się do Indii, które ostatecznie skradły jego serce. Tam leczył ludzi, ukrywając się w slumsach. Walczył z Armią Czerwoną w Afganistanie. Wreszcie poznał Karlę, która długo nie odwzajemniała jego uczuć. Autor jest więc przestępcą. Powieść biograficzna powstała podczas pamiętnego pobytu w więzieniu.
Element zasadniczy tej powieści również nie uszedł mojej uwadze - styl autora. Opisy miejsc czyta się z rosnącym zainteresowaniem, podobnie jak zwroty akcji w fabule. Styl bywa refleksyjny, miejscami poetycki. Całość nieco psują opisy relacji Karli i Lina. Czuć tu pewnego rodzaju zgrzyt i dziecinność, zbytnią prostotę, płytkość. Różnica stylistyczna w tym przypadku jest zauważalna, jednak ostatecznie daleka od grafomanii. Taki przeskok może nieco razić wytrwałe osoby.
„Shantaram” Gregory'ego Davida Robertsa to niezwykła opowieść o człowieku wyjętym spod prawa, żyjącym na jego najcieńszej granicy, który ostatecznie odnalazł harmonię. Przemiana głównego bohatera zdaje się łagodzić wydźwięk powieści. Jednak czy miłość jest lekarstwem na czyny popełnione w przeszłości? Czy to właśnie ona rozgrzeszy człowieka z błędów? Tę kwestię trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. To bardzo dobrze napisana, wciągająca powieść biograficzna, która umili czas, jeśli tylko dostanie od Was szansę.