"Sztuka uprawiania róż z kolcami" to powieść o chorobie i samotności młodej kobiety, która stara się żyć normalnie pomimo przeciwności losu. Cały swój wolny czas, myśli i serce oddała różom, aż pewnego dnia, nagle w jej życiu pojawiają się ludzie, którzy nieświadomie pomagają jej otworzyć się na świat. To książka autorstwa amerykańskiej autorki, Margaret Dilloway, która właśnie tym tytułem, debiutuje w gatunku powieści.
Główna bohaterka to Gal. To młoda kobieta, która od dziecka choruje na nerki. Jej stan pogarsza się, choć ona sama ciągle tryska sarkastycznym humorem i w miarę dobrą jak na swoją sytuacje werwą. Gal mieszka sama.
Jest nauczycielką biologii, zawiedzioną na swoich nie rozgarniętych uczniach, oraz wielką pasjonatką róż. To właśnie one pozwalają jej przeżyć każdy dzień, a nawet nadają sens jej życiu. Gal nie tylko uprawia, ale i hoduje oraz tworzy nowe gatunki tych pięknych kwiatów. Chwila, w której może w końcu wyjść z pracy i udać się do swojej ogródkowej szklarni, jest jej ulubioną porą dnia. Oczywiście jak każdy, także i ona, mimo że nigdy się do tego nie przyznaje, czuje się czasami samotna, zmęczona i sfrustrowana. Jej życie nie różniłoby się zbytnio od życia innych samotnych kobiet, gdyby nie dializy, na które udaje się co drugi dzień, oraz ciągłe oczekiwanie na zbawienie - nerkę, która pozwoliłaby jej przeżyć kolejne parę lat.
Gil nie ma dobrych stosunków z siostrą Becky, nie utrzymuje także kontaktów z jej córką Riley. Stroni od nadopiekuńczej matki, jednak ma jedną wierną i oddaną przyjaciółkę, koleżankę ze szkoły Doris. To nauczycielka sztuki, wiecznie zakochana i randkująca fanka lat '50. To ona pomaga Gil w czasie gorszych dni i nie tylko. Jednak monotonie przerywa nagły, niespodziewany przyjazd siostrzenicy. Okazuje się, że Becky bez słowa przysłała swoja córkę do Gal, na czas swojej pracy w Hongkongu. Mimo, że niepewna, Gal coraz bardziej angażuje się w wychowanie Riley i łapie z nią coraz lepszy kontakt. Zaczyna też wychodzić ze swojej skorupy i śmielej dąży do realizacji swych marzeń.
Muszę przyznać, że spodziewałam się bardziej dramatycznej książki, a ta mnie mile zaskoczyła. Było w niej mnóstwo wzruszeń, ale ukrytych, jak na przykład to, w jaki sposób Gil walczy o nerkę z innym pacjentem alkoholikiem, można to zaobserwować będąc przy końcu książki. Na początku nie przepadałam za Gal, jednak z czasem zaczęłam rozumieć jej sarkazm i docinki, brak zaufania do innych.
Nie przypadły mi natomiast do gustu Doris oraz Becky. Mimo, że ta pierwsza jest oddaną przyjaciółką, trochę denerwowała mnie tym, że za mało starała się pomóc Gil "duchowo". Owszem, woziła ją na dializy i odwiedzała, ale nie starała się choćby zachęcać ją do wyjść z domu, otwarcia się na ludzi. Denerwował mnie też jej lekki styl bycia. Natomiast Becky to wyrodna matka i jeszcze gorsza siostra. Książka pokazuje różnych ludzi, wszyscy z czasem się zmieniają, nie będę zdradzać niczego więcej, bo nie chcę psuć wam czytania, jednak mogę powiedzieć, że to na pewno była powieść lekka i przyjemna. Jej tragizm był delikatny i dawkowany po trochę przez całą książkę. To także dobra lekcja o życiu i docenianiu jego wartości, a główną nauką tego tytułu, jest to, że każda róża ma kolce i tak naprawdę to właśnie one nadają jej sens, bo pozwalają docenić pączek. Myślę, że każdy zrozumie to na swój sposób.