"Sztuka uprawiania róż z kolcami" to ostatnimi czasy bardzo popularna książka, pozytywne recenzje wyrastają jak grzyby po deszczu. Chęcią kontynuowania swojej przygody z literaturą obyczajową, sięgnęłam po nią i ja. A jak wrażenia po debiutanckiej powieści Margaret Dilloway? O tym za moment, a na razie zarys fabuły.
Tym, co Gal ukochała sobie najbardziej na świecie, są róże. Przepiękne, ale bardzo wymagające kwiaty, których hodowla wymaga doświadczenia, dokładności i cierpliwości. Kobieta przeznacza na swoją pasję właściwie cały czas wolny, bo i nic innego specjalnie do roboty nie ma, jej życie towarzyskie nie kwitnie. Nie przeszkadza jej to zbytnio, wystarcza jej Dara, najlepsza przyjaciółka, którą poznała w pracy. Obie uczą w renomowanej, prywatnej szkole katolickiej.
Gal nie należy do piękności, ma już ponad trzydzieści lat, jest niska, a jej twarz zawsze jest nieco opuchnięta. Wszystko to ma swoje usprawiedliwienie. Już w dzieciństwie zachorowała na niewydolność nerek, ma za sobą dwa przeszczepy i potrzebuje trzeciego, na który nie może doczekać się od ośmiu lat, co wymusza na niej jeżdżenie na dializowanie co drugi dzień.
W gruncie rzeczy jej życie jest jednak spokojne i uporządkowane. Róże, Dara i dializy zajmują cały jej czas. W ten niespieszny cykl jak burza wpada nagle Riley, nastoletnia siostrzenica Gail. Jej nieodpowiedzialna matka, Becky, wyjechała do pracy do Chin, dziecko podrzucając siostrze. Obie muszą nauczyć się żyć ze sobą, nawiązać nić porozumienia. Czy Gal doczeka się na na nerkę? Czy obdarzy siostrzenicę uczuciem, którego ona tak pragnie? Jak poradzi sobie nowa róża Gal, na zawodach hodowców? I wreszcie, czy nawet ona sama ma szansę na miłość?
Tym razem rozpocznę od postaci głównej bohaterki, ponieważ nie zdobyła ona mojej sympatii. Efekt ten został pogłębiony jeszcze bardziej przez pierwszoosobową narrację. Rozumiem, że jest chora od bardzo wielu lat, zgorzkniała i nieufna, ale wszystko ma swoje granice. Często zachowuje się jak rozpieszczone dziecko, które musi koniecznie postawić na swoim. Na siłę usiłuje uczynić z siebie postać tragiczną. Zachowuje się, jakby choroba upoważniała ją do traktowania wszystkich oschle, niemiło i niesprawiedliwie. Zawsze tylko bierze, nie dając nic od siebie. Zachowuje się, jakby każdy na świecie był jej wrogiem i chciał jej zaszkodzić. W nielicznych przypadkach to się sprawdza, ale najczęściej to po prostu urojenia. Wyjątkowo bolesne było jej postępowanie względem Marka Waltersa, będącego przed nią na liście do przeszczepu. Oceniła go niesprawiedliwie po pozorach, potraktowała jak człowieka gorszej kategorii, bo był alkoholikiem. Nie przyjmowała wiadomości, że ten człowiek przeżył wielką tragedię, przed którą próbował uciec w alkohol. Gal jest trochę jak róża, którymi się zajmuje. Delikatna, ale pokazuje kolce wszystkim wokół. Jeśli jej postać miała budzić współczucie, to coś nie wyszło. Na szczęście z biegiem czasu, kobieta zaczyna uświadamiać sobie własny charakterek.
Skoro już wyrzuciłam z siebie te oskarżenia, to mogę przejść do znacznie bardziej pozytywnej części recenzji. Pomysł na fabułę był bardzo trafiony i czytałam książkę z niegasnącym zainteresowaniem, pomimo sporej objętości. Lektura nie nudziła mi się ani przez chwilę i powieść przeczytałam błyskawicznie. Z pewnością dużą rolę odegrał w tym język, jakim posługuje się autorka. Pisze prosto i zrozumiale, jak na pierwszą powieść naprawdę się spisała.
Bardzo spodobały mi się przerywniki w postaci stron, jakby wyrwanych z podręcznika hodowli róż, a także szczegółowe opisy, dotyczące tych kwiatów, opieki nad nimi. Poznałam wiele ciekawych informacji na temat obcej mi kompletnie dziedziny, co bez wątpienia jest plusem.
Bardzo dobrze została skonstruowana postać Riley. Dziewczyna praktycznie całe swoje życie była zaniedbywana przez matkę. Rozpaczliwie pragnie czyjejś bliskości, najlepiej Becky. Zawsze ją kryje i broni, ale potrafi przyznać, jakie wady posiada. Nie udaje, że tego nie widzi, lecz jest bardzo przywiązana do matki i jej miłość do niej nie słabnie. Ciągle ma nadzieję, że coś się zmieni, nawet jeśli wyjazd do Chin nie nastraja optymistycznie.
Przewija się oczywiście więcej postaci, na przykład wspomniany wcześniej Mark Walter, ale nie będę ich opisywać, żeby nie popsuć wam przyjemności z lektury. Zdradzę jedynie, że mają bardzo ciekawe, dobrze zarysowane charaktery.
Żeby dosłodzić jeszcze trochę wypowiem się na temat okładki, która jest po prostu genialna. Piękna, czerwona róża w rozkwicie, zroszona kroplami rosy. Żaden inny obraz nie mógłby tak dokładnie zapowiedzieć treści tej książki.
Podsumowując, nie jest to może wybitne dzieło, ale mądra i ciekawa książka, naprawdę warta przeczytania. Ma co prawda swoje wady, z główną bohaterką na czele, ale nie zmienia to faktu, iż mamy do czynienia z bardzo wartością powieścią. Miło spędziłam czas, przy lekturze.