Anna Szczęsna "Sztuka dawania prezentów".
Życie gna do przodu, coraz prędzej, coraz śmielej, bardziej nachalnie. Technologia i udogodnienia zaścielają rzeczywistość. Praca, ciągła gonitwa - to dobre wymówki przed spotkaniem z rodziną, przed spędzaniem ze sobą czasu, tak po prostu. Spędzaniem czasu poprzez szczerą rozmowę, poprzez gry planszowe, wspólne spacery, a nawet wspólne siedzenie przy stole. Wszystko się zmienia, ale czy na lepsze? Gdzie w tym wszystkim magia dnia codziennego? Gdzie magia okresu przedświątecznego? Gdzie magia świąt?
Lucyna ma dużą rodzinę, twarde podejście do życia i wychowania, patrzy na świat realnie, nie pozwala sobie ba beztroską radość, a już najbardziej nie lubi być zaskakiwana. Po śmierci męża musi jednak zmierzyć się z czymś, co w jednej chwili rujnuje jej postrzeganie, a także sprawia, że to, co kiedyś uważała za oazę szczęścia i spokoju, rozpada się. Kobieta musi poradzić sobie z tajemnicą, która w koncu ujrzała światło dzienne. Tajemnicą, przez i dzięki której uświadamia sobie, że tak naprawdę nie znała bliskich osób. A kłamstwo zawsze ma krótkie nogi i prędzej czy później wyjdzie na jaw. Często ze zdwojoną siłą. Lucyna pragnie także przygotować na szok własną rodzinę, dlatego postanawia, że święta Bożego Narodzenia i Sylwester wszyscy spędzą w domu nad jeziorem, odcięci od świata, od technologii, sami ze sobą. Ma tym samym nadzieję na poprawę relacji między własnymi córkami.
Rodzinna tajemnica, kłamstwa i żale to tylko część kłopotów. Dom nad jeziorem ma swój urok, tak samo jak okolica. Jednak nieprzyzwyczajeni i co gorsze, podzieleni goście, wpierw muszą zaaklimatyzować się, zmienić swoje nawyki. Muszą nauczyć się znów patrzeć. Bo niby patrzą, a nie widzą, co może dążyć do tragedii. Obwiniany jest wtedy każdy, ale nie osoba, która popełniła błąd. O błędy w tym domu nie trudno. Wszystko jednak ma swoje wady i zalety. Wszystko może wyjść na dobre o ile się tego chce.
Poznajemy tu sporo osób, każda z innych wyrazistym charakterem. Przypadkowe znajomości mogą być tym jednym ogniwem do zmiany, pozytywnej zmiany. Miłość, rodzina i uczciwość. To powinno być najważniejsze. Autorka precyzyjnie ukazuje perypetie zwykłych ludzi, zwykłej rodziny. Rodziny, która powinna być dla siebie wsparciem, a jednak ma wiele za uszami. To, co było postrzegane jako szczęście, nie koniecznie nim było. Książka ma morał, piękny, dający do myślenia. W obliczu straty, klęski, czy porażki, łatwo jest udawać, że się funkcjonuje. Łatwo jest oszukać innych, siebie trudniej, ale wciąż jest to realne. Taki szok, letarg, trwajacy nawet latami. I nagle kurz opada, chmury znikają, tym samym okazuje się, iż świat nie stanął w miejscu i wciąż posiada kolory.
Powieść piękna, iście świąteczna, ale bardzo realna, prawdziwa. Bije z niej wiele emocji, od śmiechu, po żale i rozczarowania, do głębokiego smutku, ale i nadziei na zmiany. Powieść z głębszym przesłaniem. Ciągnie się własnym rytmem, nie spieszy się, nie jest monotonna, ma swój urok. Opisy odludzia, domu nad jeziorem, lasu i zwierzyny dają pole wyobraźni. Tak, chciałabym święta pełne śniegu, w głuszy, bez wielkich udogodnień, ale z kominkiem, gorącym kubkiem kawy i puszystym kocem. Takie prawdziwe święta. Z najbliższą rodziną. Może kiedyś...
Podsumowując. Dziś łatwo wszystko dostać. Ale prezenty trzeba umieć dawać... bo przecież nie chodzi tu o wartość materialną. Prezent powinien być od serca... Prezent powinien być wyjątkowy. A dziś... czy może być coś piękniejszego od obecności drugiego człowieka?
Polecam książkę.