Jest taki dowcip:
Mały Jasio pyta taty:
- Tato, a co to są ambiwalentne uczucia?
- No wiesz synu, wyjaśnię Ci to na przykładzie: Ambiwalentne uczucie to na przykład takie, gdy teściowa wpadła w przepaść w Twoim nowym samochodzie.
Moje uczucia odnośnie książki są dokładnie takie, jak w dowcipie.
Ale po kolei...
Przebrnięcie aż do finału powieści, rozpisanej na sto parędziesiąt stron, zajęło mi dwie nocki. Choć jest to thriller, na szczęście koszmarów nie uświadczyłem nocy owych, nie mniej książka zaciekawić i napięciu trzymać potrafi. Akcja rozwija się w miarę sprawnie, a przechodząc przez kolejne etapy śledztwa i śledzić poczynania głównego antagonisty, poznać można zarówno kuchnię pracy policyjnych śledczych, jak i psychopatyczny świat tytułowego "Szóstego". I szczerze żałuję, że zwłaszcza tego policyjnego poznać mamy okazję w zbyt małym, jak na moje gusta, zakresie - wielu chłopców zapewne chciało być w przeszłości policjantami - a ponoć mężczyzna to tylko wyrośnięty chłopiec - więc i ciekawym jest, jak to dzielni policjanci (i to nasi - polscy!) w stylu amerykańskiego CSI rozwiązują kolejną zagadkę kryminalną.
Są jednak pewne aspekty, które mi osobiście bardzo zaburzyły przyjemność z czytania powieści. Głównie jest to tzw. wątek miłosny w tej powieści, grubo moim zdaniem "przesadzony". W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy czytam thriller, czy Harlequina z wątkiem kryminalnym. A momentami nawet fabuła była tak przesiąknięta erotyzmem, że nawet Harlequiny wysiadały i jakbym żywcem czytał scenariusz filmu porno, w który reżyser próbował wyklecić jakiś niebanalny scenariusz. A kiedy FACET mówi, że "ludzie, za dużo TEGO" - to chyba naprawdę musi coś w tym być. I nie chodzi tu bynajmniej, że co drugie zdanie co trzeciej strony to jakiś opis erotyczny, czy scena seksu (% nie wychodzi tego tak dużo), ale o fakt, że związek dwójki bohaterów został jak dla mnie tak spłycony, że na dobrą sprawę miłości tam nie było w ogóle, a co najwyżej pożądanie. A jeśli już miłością nazwać ich uczucie chciałbym, to trzeba je także rozszerzyć na przysłowiowe, parzące się króliki. Sceny erotyczne są tak niepotrzebnie długie i pisane językiem zbyt naturalistycznym jak na moje gusta. Scena miłosna, żeby była sugestywna, nie musi chyba opierać się na "napierających prąciach", "sztywnych sutkach" i innych opisach szczegółów anatomicznych. W pewnym momencie stawały się one przez to po prostu nudne, a zarówno kobiety jak i mężczyźni czytający, i tak już zdołowani przez filmy porno, gdzie kobieta zawsze dochodzi, a u mężczyzny 30 cm to jest standard, popadli w jeszcze większe kompleksy, bo skoro nawet w literaturze 4 orgazmy na noc kobiety, to norma, to chyba jednak to wszystko prawda co mówią w filmach.
Ale powyższe pewnie można by jeszcze wybaczyć, bo to w końcu tylko moje gusta i może się mylę. Ale już drugie poważne moim zdaniem uchybienie to o wiele cięższy kaliber. Profil głównych postaci. Tych dobrych postaci. A raczej jego brak (paradoksalnie główna bohaterka jest właśnie profilem - tworzy opisy psychologiczne innych samej będąc pod tym względem pusta jak tabula rasa).
Wiadomości o bohaterach razem wziętych mamy mniej niż o naszym drogim, tytułowym psychopacie (i szczerze powiedziawszy, to chyba dlatego byłem ZA psycholem, który jakieś uczucia, przeszłość, rozterki moralne wykazywał - z nikim innym nie byłem w stanie się zidentyfikować jako człowiek), to jeszcze Marcin i Alicja nie przypominali mi ludzi, ale maszyny z planety, gdzie wszystko jest idealne. Wszyscy w tej powieści są chodzącymi ideałami - ludzie sukcesu o wyglądzie modeli z wybiegów, bez nałogów, bez problemów i pewnie nawet do toalet za potrzebą nie musieli chodzić, bo to przecież takie małostkowe i odrażające zajęcie. Co więcej, posiedli cudowną umiejętność wyłączania uczuć, które są przykre - zero dylematów, rozterek moralnych (no dobrze, jedna czy dwie rozterki się trafią, ale na szczęście nie trwają dłużej niż dwie linijki - coś tam bohater o nich wspomni, ale zanim dobrze się zastanowi, zanim ukaże jakąś swoją słabostkę i nie daj Boże pokaże, że jednak też ma jakieś wady i problemy, to zaraz pojawi się jakiś argument, który niczym Aleksander przecinający węzeł gordyjski, ucina wszelkie niebezpieczeństwo zburzenia wizerunku niepokalanie poczętych. U mnie skutkowało to tym, że całkowicie było mi obojętne, co się z nimi stanie, a momentami, jak wspomniałem, kibicowałem temu złemu, żeby jednak swój plan zrealizował i ta irytująca idylliczność głównych bohaterów choć raz legnie w gruzach, bo jak mawiał wieszcz: "Kto nie zaznał goryczy ni razu ten nigdy nie zazna słodyczy w niebie."
Wracając do dowcipu..."Szóstego" można porównać do dobrego, porządnego niemieckiego samochodu - konstrukcja akcji, fabuła i pomysły dobrych lotów, zmyślnie zaprojektowane i precyzyjnie wykonane. Zawodzi jedynie teściowa - kierowca tegoż pojazdu, która znalazła się za kółkiem chyba przez przypadek i kompletnie do tego auta nie pasuje.
Książka jest dobrą pozycją wakacyjną, moim zdaniem, i ze względu na dobrą cenę, i stosunkowo niewielką objętość, warto po nią sięgnąć w podróży czy na plaży. I z chęcią przeczytam część kolejną - bo zakończenie zostawia mnóstwo furtek do następnych części (i za to autorce należy się duży plus - finał jest bardzo zmyślnie skonstruowany - moja wyobraźnia do tej pory liczy możliwe scenariusze i konstruuje ciągi dalsze przygód ekipy ze Śląska). Ale to co dla mnie w książce najważniejsze, to to, czy potrafi wzbudzić uczucia - pozytywne i/lub negatywne. I tej książce się to udało - zamierzenie lub nie. I poznaję, że warto było ten czas poświęcić na daną lekturę po tym, że po fakcie chętnie spotkałbym się z autorem, żeby wymienić poglądy i podzielić własnymi spostrzeżeniami. I "Szósty" właśnie we mnie takie uczucia wzbudził, za czym przemawiać może choćby te parę zdań.
Ergo to chyba książka w sumie dobra :)