"Zakładniczkę" Kolumbijki Clary Rojas, wydaną w 2009 roku przez wydawnictwo Hachette, o której coś tam wiedziałam, zanim pożyczyłam ją w bibliotece jeszcze w ubiegłym roku, przeczytałam na początku lutego. Lubię książki opowiadające historie prawdziwe, takie, które się faktycznie wydarzyły. I to jest taka właśnie opowieść. O traumatycznych przeżyciach, jakie były jej udziałem, gdy stała się zakładniczką oskarżanej o terroryzm grupy partyzanckiej FARC, Clara Rojas opowiada językiem prostym – prawie beznamiętnym – nie epatując czytelnika nadmiarem emocji czy sensacji, więc trudno byłoby tych elementów w książce szukać, a jednak przeraża ona swym koszmarnym realizmem.
Gdy 23 lutego 2002 roku Clara wstała o czwartej rano, wzięła długi, gorący prysznic, a dwadzieścia minut później wyszła z domu, by pojechać po Ingrid Betancourt (której szefową sztabu wyborczego była), nawet przez myśl jej nie przeszło, że to ostatni prysznic, jaki bierze w domowych warunkach, i że nieprędko będzie mogła tę czynność powtórzyć. W najbardziej czarnych snach nie wyśniłoby jej się chyba, że razem ze swoją pracodawczynią, która chciała być prezydentem Kolumbii, zostanie uprowadzona i przez sześć lat będzie więziona jako zakładniczka w gęstej kolumbijskiej dżungli, w skrajnie nieprzyjaznych dla człowieka warunkach. Długie sześć lat życia, które zostały jej dosłownie skradzione przez porywaczy, sześć lat pozbawienia prywatności, intymności, pracy i możliwości rozwijania się, lat straconych dla niej pod każdym względem, lat, w których głównym zajęciem było robienie wszystkiego, co możliwe, by przetrwać koszmar tego poniżającego bytowania w jak najlepszej kondycji psychofizycznej – co wymagało ogromnego samozaparcia i narzucania sobie dyscypliny. I o tym właśnie jest ta książka. A także o trudzie ciągłego przemieszczania się przez dżunglę, o codziennym narażaniu swojego życia, o samotności i strachu, ale również o wielkiej nadziei wypływającej z gorącej wiary, która cały czas jej towarzyszyła przez te wszystkie lata, że Bóg jej nie opuści, że jej gehenna się skończy, że powróci do swoich – i modlitwy, połączonej nawet z podejmowaniem postów. To również opowieść o wielkiej miłości do synka, który pojawił się w jej życiu w drugim roku pobytu wśród partyzantów. Z natury powściągliwa, nieokazująca emocji Clara nie pisze nic o jego ojcu. Stwierdza tylko, że dziecko jest wspaniałym owocem przeżytego w niewoli uniesienia.
W książce "Zakładniczka", którą postanowiła po powrocie do domu napisać, Clara Rojas zawarła nie tylko trudne, bolesne wspomnienia z tamtego okresu, opis tego, co ją spotykało i jak co dzień z determinacją walczyła z tym, czego doświadczała – by się nie poddać, nie stracić swej godności; przede wszystkim dokonała w niej swoistego rozrachunku z tamtym czasem, zamykając dzięki temu pewien etap w swoim życiu i rozpoczynając następny. Książka pomogła jej również wybaczyć wyrządzone jej krzywdy tym, którzy byli ich sprawcami.
"Zakładniczka" jest wciągająca i bardzo dobrze się ją czyta. Napisana suchym, rzeczowym językiem, nie wzbudza wielkich emocji, ale w trakcie lektury mamy przed oczami ciemną, wilgotną, pełną różnych niespodzianek i niebezpieczeństw dżunglę, a w niej delikatną kobietę, która nam przekazuje w swej książce, jak sobie radzić i nie tracić nadziei w wieloletniej szkole przetrwania.