Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce mieć pojęcie o nowym marketingu i przedsiębiorczości. Mini-poradnik dla prowadzących działania promocyjne i wizerunkowe, również dla tych, chcących po prostu zaistnieć w sieci. A przy okazji, jest to ciekawa adaptacji koncepcji sześciu stopni oddalenia do realiów Internetu.
Mitch Joel to kanadyjski bloger i marketer/marketingowiec posiadający własną dobrze prosperującą firmę Twist Image i ogólnie jest człowiekiem cenionym w swojej branży. Prowadzi również bloga pod nazwą „Six pixels of separation”, skąd właśnie pochodzi nazwa omawianej książki. I pomyśleć, że swoją karierę zaczynał jako dziennikarz.
Zarówno wskazany blog jak i wydanie papierowe za cel stawiają sobie obalenie tezy ‘Sześciu stopni oddalenia’ w obliczu obecnej komunikacji przez Internet na rzecz ‘Sześciu pikseli oddalenia’. Autor próbuje przekonać czytelnika, że jeśli ma pod ręką komputer z dostępem do Internetu, to sukces i potencjalni klientów już ma właściwie w zasięgu tejże ręki. I niekoniecznie musi być właścicielem dużej firmy czy agencji reklamowej – zdobytą wiedzę może z równym powodzeniem wykorzystać do wypromowania własnej osoby. Joel pokazuje siłę Internetu doby numerku 2.0 – wykorzystanie Google, różnych serwisów społecznościowych, blogów firmowych, YouTube i serwisów wideo, virali i działań marketingu wirusowego. Nie podaje gotowych rozwiązań, ale powierzchowne wprowadzenia uzupełnia trafnymi przykładami, zmuszając czytelnika do własnej aktywności. Jest to świetna pozycja wypadowa dla każdego (nawet domorosłego) e-marketingowca. Joel zdaje się mówić: Używasz codziennie Facebooka, Twittera i YouTube, więc zacznij wykorzystywać je jako narzędzia biznesowe i np. wypromuj w Sieci własną osobę.
Nie jest jednak tak całkiem różowo. O ile pod względem merytorycznym nie mam autorowi nic do zarzucenia, o tyle jego specyficzny styl pisania i naleciałości charakterystyczne dla publikacji informatycznych są często mocno blokujące. Łopatologiczne tłumaczenie wymieszane z specjalistycznymi zwrotami utrudniający sprawny odbiór laikowi. Wielokrotne powtarzanie głównych myśli (akapitów) przy każdej okazji w różnych rozdziałach książki, często oznaczonych dodatkową adnotacją, że szerzej temat został poruszony w następnym/poprzednim/entym rozdziale. W takich chwilach mam przeczycie, że autor po prostu chciał napisać jak najwięcej tekstu i żeby wyglądał jak najmądrzej. Przykładowo: cztery wtrącenia i dodatkowa strona gotowa, kilka trudniejszych haseł i czytelnik dłużej posiedzi nad książką. Jest to jednak przypadłość dotykająca właściwie większość tego typu książek i jakoś podświadomie byłem przygotowany na takie przeboje.
Pochwaliłem za treść, zganiłem za styl, teraz podsumuję, że książka jest trochę lepsza niż średnia. Za dosyć wysoką cenę dostajemy niecałe 300 stron książki wypełnionych podstawową wiedzą o nowym marketingu. Podstawową wartością publikacji jest zabranie w jednym miejscu wszystkich fundamentalnych wskazówek, których może domyślilibyśmy się sami, ale w sposób bardziej chaotyczny. Jest to świetna publikacja dla początkujących, ale najeżona przeszkodami, z którymi właśnie ta grupa odbiorców może sobie nie poradzić. Niemniej warto się nie zrazić i przeczytać do końca. Domorośli marketingowcy z nieugruntowaną i nieuporządkowaną wiedzą też znajdą tu coś dla siebie, w najlepszym przypadku wynajdując nowe drogi i pomysły na promocję.
PS. Nie czytajcie książki na raz. W tym przypadku się nie da – w połowie się nudzi.
[Recenzja pierwotnie opublikowana na blogu
www.zakladnik-ksiazek.pl]