Słyszeliście kiedyś o Szczodrych Godach? Ja przyznaję, że raczej nie. Był to termin zupełnie obcy dopóki nie otworzyłam tej książki. W niej na okładce znajdujemy dokładny opis:
„Niemiecki Rauhnachte – odpowiadające słowiańskim Szczodrym Godom – to 12 nocy między Bożym Narodzeniem a świętem Trzech Króli. Pierwsza z nich (Rauhnacht) rozpoczynała się o 24.00 w Wigilię i kończyła się o tej samej porze 25 grudnia. Ostatnia trwała do 5 stycznia. Po niej następowało święto Trzech Króli. […]
Był to okres, podczas którego wszystko mogło mieć znaczenie i wpływać na wydarzenia w nadchodzącym roku. Wierzono, że w tym czasie zaburzone zostają prawa natury i że nocami domy są nawiedzane przez dusze zmarłych. Z piekła przybywają demony, które potrafią się kamuflować i wyglądają jak ludzie. Ci, którzy zawarli pakt z diabłem, zamieniają się w wilkołaki i w ciemności czyhają na świeżą krew.”
Na te dni (a dokładnie weekend) komisarz Kluftinger i doktor Langhammer wraz ze swoimi połówkami zostają zaproszeni do nowo wyremontowanego hotelu w Alpach. Wraz z innymi wybrańcami mają spędzić tu trzy dni w iście kryminalnym stylu. Przygotowano krwiste menu, stroje z epoki, ponieważ każdy z gości ma wcielić się w rolę przydzielonej mu postaci. I tak komisarz zostaje Pirotem a doktor Wastonem. Sztuka z udziałem gości się rozpoczyna. Niestety nie trwa ona długo. Już pierwszego dnia znalezione zostają zwłoki jednego z gości i bynajmniej nie jest to tylko gra. Rozpoczyna się śledztwo. Komisarz sam musi zmierzyć się z zagadką, ponieważ za drzwiami szaleje wielka śnieżyca i na posiłki swoich kolegów nie ma co liczyć.
Jednak nie tylko aura przeszkadza Kluftingerowi. Ofiarę znaleziono w zamkniętym od wewnątrz pokoju, co zdecydowanie śledztwa nie ułatwiało. Poza tym do dochodzenia cały czas miesza się pewny siebie Langhammer.
W tym samym czasie, gdy komisarz stara się zrozumieć choć trochę z tej całej sprawy, ja również wytężam swoje szare komórki. Jednak dużo z tego nie wynika. Wiem, że jak zawsze rozwiązanie będzie kompletnie zaskakujące, a ja tylko intuicyjnie mogę podejrzewać najmniej podejrzane osoby.
Po raz kolejny sztuka rozpoczyna się. Tym razem nikt już grać nie musi. Wszystko dzieje się naprawdę a Czytelnik zapomina o herbacie, problemach, które jeszcze przed chwilą zaprzątały mu głowę. Znajduje się teraz w tym małym hoteliku pośród gór, gdzie stara się odgadnąć kto może stać za tym niezwykle przemyślanym morderstwem.
Nasz komisarz w pewnym sensie bardzo przypomina Pirota. Jednak nie wydaje nam się, że jest to jakaś nieudolna podróbka. Komisarz Kluftinger wyrabia swoją własną markę jednocześnie subtelnie przypominając osławionego detektywa z powieści królowej Agathy.
W całym kryminale brakowało mi większego nawiązania do tytułowego święta. Niby czasami było ono wspominane, jednak czułam niedosyt. Z tej strony od autorów oczekiwałam czegoś więcej. Trochę się zawiodłam.
Akcja nie toczy się w zawrotnym tempie, jednak nie wydaje się to być wadą. Spokój tylko dodaje tajemniczości a nasza uwaga zwraca się w stronę zawiłej intrygi. O tak, jej nie można ominąć. Świetnie skonstruowana, jak w kryminałach Christie prawie nie do rozwiązania. Zdecydowany atut książki.
Mimo kilku mankamentów z czystym sumieniem „Szczodre Gody” mogę polecić fanom zagadek, kryminałów oraz osobom które potrzebują chwili wytchnienia. Ta książka nie powinna Was zawieść.